Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Całkiem pospolita rodzinna Sobótka



Twórczość mojego najstarszego syna
  W kalendarz siedliskowych imprez powoli wpisują się stałe punkty, a jednym z nich jest Rodzinna Sobótka na którą zapraszamy wszystkie zaprzyjaźnione rodziny. Nie będę się rozpisywać o mojej niechęci do sztucznie zapożyczonych świąt czyli np. Walentynkach (jak można świętować dzień zakochanych w czasie polskiego lutego!) czy halloween.(gdy wszyscy myślami są już przy bliskich zmarłych). Jak w piosence "noce takie są gorące i słowiki spać nie dają..."- chyba nie ma lepszego miesiąca na święto miłości niż czerwiec!
  Dla nas to nie tylko święto miłości ale też rodziny. Najważniejszym warunkiem zaproszenia jest posiadanie dziecka, a najlepiej kilku! Taki sobie bilet wstępu! Jak się okazuje nasi krewni i znajomi to tradycjonaliści, więc po Siedlisku biega masa dzieciaczków lub młodzieży w różnym wieku, a niektóre podróżują w wózkach lub na rękach rodziców. Dla dzieci i rodziców organizujemy różne zabawy i konkursy, w których próbuje uczestniczyć Killer, a całość kończymy zapalaniem tytułowej sobótki. Ponieważ finał poprzedzony jest huczną imprezą trzymają się nas różne głupie pomysły np. w zeszłym roku jeden z przyjaciół każąc się tytułować Belzebubem, Behemotem lub innym czartem sfajczył, ku radości dzieci, stóg siana. Dzięki Bogu mój, a nie sąsiada! W tym roku sama przewidująco przeznaczyłam najgorsze chabazie na spalenie. Tegorocznym przebojem były "artystyczne" skoki naszych dzieciaków do rozkładanego basenu, a tylko giętkość młodych organizmów uratowała ich przed połamaniem. Przebojem był nasz najmłodszy syn, który jak mały dżentelmen oprowadzał za rączkę młodszą od siebie córkę przyjaciół. Zawstydzony zainteresowaniem dorosłych szepnął do taty-"Ja się tylko zaprzyjaźniłem!"



  Oczywiście my dorośli, choć widzieliśmy się raptem tydzień temu, nie możemy się nagadać- hałas jak na targu. Omawianie ostatnich wydarzeń, wyników meczów (to oczywiście panowie), wymiana przepisów na przyniesione smakołyki (impreza w dużym stopniu jest składkowa) oraz pospolite plotkarstwo wystawia na próbę cierpliwość naszych sąsiadów. Chyba i tak mają o nas dziwną opinię bo impreza za imprezą!      
   Słuchając i obserwując moich przyjaciół i rodzinę dochodzę do wniosku, że jesteśmy pospolito-normalni. Daleko nam nam do nowoczesnych idei "wielkiego" świata- cenimy rodzinę jako podstawę społeczeństwa, która dla każdego z nas jest opoką w tym pokręconym świecie. Wszyscy jej rozpad, w wyniku rozwodu, traktujemy jako smutną ostateczność, każde z nas ceni sobie rolę kobiety i mężczyzny w życiu rodzinnym i tak na prawdę raczej nie wchodzimy sobie w kompetencje, a za to staramy się uzupełniać. Nie piszę o tym przypadkowo - ostatnio w mediach widoczne są tylko dwa obozy czyli ten "światowy" popierający wolne związki, swobodę aborcji, idee feministyczne i małżeństwa homoseksualne, lub "ciemnogród", który wręcz przeciwnie, zagoniłby wszystkich grzeszników w pokutnych worach do samobiczowania. A gdzie środek? Gdzie ta masa zwykłych ludzi takich jak my? Tak jak moje koleżanki czuje się feministką ,co nie oznacza, że będę biegać z gołym biustem po rynku. Szanuję wolność innych, ale to nie znaczy, że za normalne uważam wychowywanie dziecka przez dwóch panów. Niestety nikt nie wspomina o ludziach takich jak my, choć chyba jest nas większość. Wcale nie mam ochoty być zaszufladkowana ani do jednego ani do drugiego obozu, a równocześnie nie wstydzę się swoich poglądów i dziwię się, że większość organizacji prorodzinnych to ruchy kościelne lub skierowane do środowisk patologicznych. Jeśli się nie wychylisz (dobrze lub źle) to nie jesteś wart uwagi. Chyba więc dalej będę promować rodziny po mojemu czyli na wspólnych, trochę zwariowanych spotkaniach.

niedziela, 16 czerwca 2013

Poimprezowo


Dość rozważań egzystencjalnych- słońce świeci jak na południowych plażach, a siano sąsiadów pachnie wspomnieniem dziecięcych wakacji. Coś pięknego! Po łąkach między kopkami przechadza się dostojnym krokiem bocian mieszkający po sąsiedzku, który kompletnie ignoruje szczekającego (z bezpiecznej odległości!) jamnika. Sielskie wiejskie widoczki!





tereny rekreacyjne Siedliska Boży Dar ;)
    Skończyliśmy jeden z elementów naszego "terenu rekreacyjnego" czyli altankę z grillem i od razu wielki sprawdzian bojowy, czyli wczorajsze (i częściowo dzisiejsze) urodziny jednego z naszych przyjaciół  na 18 osób plus 10 dzieci. Muszę przyznać, że pomysł aby swoje urodziny urządził w Siedlisku był bardzo pochlebiający, bo to dowód na to, że wszystkie nasze pomysły i prace idą w dobrym kierunku. Pomalutku, pomalutku z wielkiej łąki tworzymy miejsce, które podoba się innym. To bardzo miłe i dodaje skrzydeł. Moja rola była bardzo przyjemna, bo z jednej strony byłam gospodynią, a z drugiej nic, oprócz parzenia kawy, nie musiałam robić.  Wszystko zostało przygotowane i dostarczone przez żonę solenizanta, która co prawda zawsze powtarza że nie lubi gotować, ale zawsze też "zagina" wszystkie koleżanki świetnie przygotowanymi daniami. Ot taki paradoks- uwielbiam gotować, wyszukiwać nowe przepisy i "stać przy garach", ale kompletnie nie potrafię podać moich potraw reprezentacyjnie i z fasonem. Brakuje mi cierpliwości i wyobraźni co do efektu końcowego.  Moja przyjaciółka ma wielki dar podania zwykłego dania jak czegoś wykwintnego i eleganckiego, nawet jeśli będą to kanapki z żółtym serem! Nie bez zazdrości przyznam, że moja rzemieślnicza pracowitość przegrywa z jej artystyczną weną! Pocieszam się jednak,że jedzenie nie jest do oglądania.
Oj działo się działo! Duży teren pozwolił na różne hulanki łącznie z meczem rozegranym przez nasze dzieci w środku nocy przy świetle latarki. Wspólne biesiadowanie zakończyliśmy przed wschodem słońca! 





  Sama altana z grillem jest na tyle duża, że stała się dodatkowym letnim pokojem z aneksem kuchennym. Z konieczności nie ma prądu, a rolę oświetlenia spełnia bożonarodzeniowy wąż, który daje bardzo nastrojowe, miodowożółte, delikatne światło. W sam raz na nocne polaków rozmowy. Oczywiście jeszcze nie wykorzystaliśmy wszystkich zalet grilla, który spełnia też rolę kuchni na drewno, wędzarni i pieca chlebowego, ale robimy co możemy. I tu zaskoczenie! Szczególnie stara się mój mąż, który odkrył w sobie talent kulinarny objawiający się nie tylko świetnymi daniami z grilla, ale też doskonałą pizzą z pieca opalanego drewnem (przepis na stronie kulinarnej). Jak widać mężczyzna może zaskoczyć nawet po 19  latach!



  Przy wszystkich zajęciach towarzyszą nam Nusia i Killer. Kot wyleguje się na słońcu, a pies woli cień, ale potrzeba wspólnego towarzystwa sprawia, że zawsze na koniec siedzą wspólnie. Oczywiście to Killer się przenosi, bo kocia dama nie zniży się do łażenia za psem, który potem ledwo dyszy na upale! Wyjątkowo charakterna kocia feministka!






czwartek, 13 czerwca 2013

 "W chwili, w której umiera w nas dziecko, zaczyna się starość" 
Francois Mauriac


    Jestem osobą, która potrzebuje dużo czasu na przemyślenia i wchłonięcie nowych wrażeń. A ostatnio wrażeń miałam dużo bo za mną klasowe spotkanie po latach po którym ledwo co ochłonęłam.
  Znacie to uczucie gdy z niedowierzaniem patrzycie na ludzi, którzy kiedyś kształtowali wasze postawy i światopogląd, starą paczkę, która była waszą małą społecznością na dobre i złe? Teraz, mimo sympatycznych wspomnień, są już bardzo innymi ludźmi, często w tym negatywnym znaczeniu. I nie jest to rozczarowanie czy potępienie a raczej zdziwienie, jak szybko niektórzy z nas pozbywają się młodzieńczych ideałów. Przecież, mimo, że często naiwne, to one powinny dodawać nam skrzydeł. No tak, już słyszę uwagi o głupocie, braku odpowiedzialności, zdziecinnieniu itp. Ale świata nie zmieniają starzy ludzie tylko ci młodzi, także młodzi duchem. Młodzieńcza wrażliwość pozwala nam cieszyć się każdym dniem, choćby nawet był taki sam jak poprzedni, a ktoś młody duchem jest synonimem kogoś ciekawego świata.
Niestety niektórzy moi klasowi znajomi okazali się być już bardzo "dorośli".
  Druga obserwacja wynikała poniekąd z mojej małej prowokacji. Jak na tego typu spotkaniach bywa początkowe rozmowy dotyczą tego kto kim jest i co ma, a że źle znoszę ten rodzaj próżności, który prowadzi najczęściej do zawiści i prymitywnej rywalizacji na metraż domów i marki samochodów. Dlatego na pytania o statut zawodowo-majątkowy odpowiadałam, że moją pasją i radością jest rolnictwo i prowadzenie domu. Wrażenie wywarte na rozmówcach- bezcenne! Przy rolnictwie widziałam gasnący blask zainteresowania w oczach, a po prowadzeniu domu rozmowa przestawała się kleić. Mało kto był zainteresowany pracą zawodową i w ten, może nieładny sposób, "wysiekłam" rozmówców karmiących się tylko tanią sensacją i wścibstwem. Miło spędziłam wieczór z kilkoma osobami, z którymi połączyły mnie wspólne zainteresowania i mam nadzieję na podtrzymywanie tych kontaktów.


niedziela, 2 czerwca 2013

...byle do niedzieli...


  Rozgardiasz jaki panuje w Siedlisku to połączenie wybuchu jądrowego z małym trzęsieniem ziemi i błotną lawiną.  Ot taki nasz prywatny armagedon, który powoduje, że na wiele innych spraw nie mam czasu przez sześć pracujących dni tygodnia. Muszę jednak przyznać, że sprawiedliwie odkładam nie tylko prowadzenie bloga ale też prasowanie.
  Dzieci zyskały wspaniały plac zabaw z wielką piaskownicą, gdzie spędzają każdą bezdeszczową chwilkę, Jaguśka wypasioną budę i wielki wybieg, a budowa altanki z grillem zmierza ku szczęśliwemu końcowi.










Deszcz ma też swoje dobre strony- wszystko pięknie rośnie, oczywiście z trawą na czele i wreszcie odżył nasz sad. Udało mi się skończyć ogródek ziołowy z recyklingowanych opon, które pomalowałam w różne wzory, a prawie każda "opowiada" swoją historię o Siedlisku. Pomysł wypatrzony w internecie pozwolił za jednym zamachem zagospodarować stare opony i zaoszczędzić na doniczkach. Miód na mój skąpy charakter!






I tylko kaktusy cierpią w ciszy...
Niestety nie wszystko idzie gładko.
  Na przykład Jagusia źle znosi przenosiny do nowego lokum czyli wybiegu ze stylową budą. Buda chyba nie spełniła oczekiwań i nie jest w jej stylu, bo została już zdewastowana, a nasz szalony pies zachowuje się jak górnik na proteście w stolicy rwąc co sił w zębach fragmenty psiej architektury. Widocznie styl "wiejska chata" jest zbyt mało wyrafinowany jak na jej gust, bo tak wygląda buda od tyłu:

Swoją drogą w czasie budowy psiego wybiegu publicznie pokazywany był tylko Killer budząc wesołość ekipy, która trwała w przekonaniu, że to dla niego. Ha, ha, ha! Miny im zrzedły gdy mąż wyprowadził na spacer Jagusię.
  Wykonane częściowo fundamenty garażu i koziarni (zwanej przez majstra, ku zgorszeniu mego małżonka stajenką) giną w zwałach błota, a rozmiękła ziemia uniemożliwia wjazd sprzętu potrzebnego do wykończenia prac. Podobnie zresztą jak miejsce pod piwniczkę, które obecnie stanowi prywatne bagienko.

  Całe szczęście, wszystkie prace są tak zaplanowane, że mamy margines czasu na ich wykonanie, więc nie jest źle. Bo niestety po niebie przetaczają się większe lub mniejsze chmurzyska gubiąc po drodze to deszcz to grad. W tej sytuacji najważniejszy jest spokój i pogoda ducha.




  Oczywiście pogodę ducha staram się zapewniać sobie szczególnie w niedzielne poranki gdy wiem, że nic nie muszę robić. Jestem gorącą zwolenniczką niedziel wolnych od pracy bynajmniej nie ze względów ideologicznych ale higienicznych. Chodzi o higienę zdrowia psychicznego. Nie można pracować cały tydzień bo nie wytrzyma tego żaden normalny człowiek, a stwierdzenie, że jest inaczej świadczy o pracoholizmie, który się leczy jak każdy inny -olizm. To w niedzielę wymyślam nowe dania i dekupażuje, leniwie poczytuje gazetki albo zwyczajnie bujam myślami w obłokach. Wreszcie mogę pospać dłużej i z czystym sumieniem NIC nie robić! Po prostu ładuję akumulatory na następny tydzień.  Zresztą nie bądźmy sprytniejsi od Boga, nawet on ma jeden dzień w tygodniu wolny!