Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

piątek, 27 maja 2016

Kolorowe endorfiny z naciskiem na zieleń

 Maj to miesiąc kiedy otaczająca zieleń pomału przejmuje Siedlisko w swoje władanie- jak co roku kosimy, tniemy i plewimy, a efekty są nad wyraz mizerne. Pomału dochodzę do wniosku, że  z przyrodą nie wygram, chyba że całe siedlisko zaasfaltuje! Będąc jednak wielbicielką filmów katastroficznych zdaję sobie sprawę, że nawet ten sposób nie gwarantuje sukcesu- niech wspomnę tylko "Ewolucję planety małp" czy "To już ostatnie dni".  Ponoć zieleń ma właściwości kojące dla ludzkiej duszy...ha,ha,ha! W tym roku mokra i ciepła wiosna sprzyja przyrodzie, więc aby moja dusza nie pogrążyła się w odmętach zielonego obłędu po prostu zaczęłam sobie trochę odpuszczać. Z utęsknieniem czekam na letnie upały, bo wtedy trawa rośnie wolniej.


   W ramach relaksu dalej poznajemy Magurski Park Narodowy, a ostatnia wycieczka to wejście na Baranie- trasa bardziej ambitna i trochę dająca w kość na ostatnim podejściu. Wycieczkę można zacząć z samego Olchowca zostawiając samochód w okolicach cerkwi lub z jego przysiółka- skręcamy w centrum w prawo- mijamy cerkiew i mając po jednej stronie Horb a po drugiej Kury Wierch jedziemy ile podwozie pozwoli. Potem maszerujemy żółtym szlakiem, który na początku nie sprawia trudności, kilkakrotne przekraczanie strumienia jest dla dzieci sprawdzianem sprawności. Ścieżka jest bardzo malownicza wijąc się w leśnych wąwozach.
 

 Stopień trudności wzrasta gdy pożegnamy strumień i miniemy zwalone drzewo- zaczyna się żmudna wędrówka w górę!

Ale tak na prawdę dopiero 200-300 m daje w kość- bardzo brzydkimi słowami komentowałam to, że dałam się namówić na wycieczkę zamiast leżeć na leżaku, a oczami wyobraźni widziałam już pamiątkowy kamień upamiętniający mój zgon na szlaku!
Najbardziej stroma część szlaku
   Na szczycie mamy kilka ławeczek, wiatę, miejsce na ognisko, a po słowackiej stronie wieżę widokową, na którą ochoczo pognali synowie przyprawiając swoją wykończoną matkę o  zawał serca. Stan wiezy zostawia wiele do życzenie o czym najlepiej świadczy fakt, że schodząc po drabinie (brak schodów- tylko drewniane drabiny!) Szczególnie Utalentowany Syn radośnie zakrzyknął gdzieś z wysokości drugiego piętra- "Mama, odpadł mi kawałek drabiny!" i zrzucił spory spróchniały kawał drewna! Zgroza i koszmar każdej matki!

  Nasi panowie wynieśli na górę kiełbasiane zapasy, więc mogliśmy odpocząć przy ognisku- na chętnych amatorów kiełbasy z ognia czeka kilka różnej jakości kijów, a w wiacie jest worek na wszystkie śmieci.
   Po powrocie do Olchowca zrobiliśmy sobie małą przerwę na festynie i zwiedziliśmy prześliczną cerkiew grekokatolicką obecnie we władaniu obu wyznań- greko- i rzymskokatolickiego. Cerkiew jest bardzo starannie odrestaurowana dzięki staraniom mieszkańców i Łemków za oceanem, a prześliczne otoczenie i popołudniowe słonce tylko dodały jej czaru!
Do cerkwi przechodzimy przez stary kamienny most

Brama do Raju




Kamień w murze z tekstem błogosławieństwa.
  Mimo zmęczenia wróciliśmy pełni wrażeń, endorfin  i pozytywnej energii- od razu świat jest bardziej kolorowy!