Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

wtorek, 14 lipca 2015

Jakby trochę babcia czyli cuda z kurnika

  W zeszłym roku jedna z kur zaczęła się kwoczyć zagarniając do wysiedzenia kilka jaj od koleżanek. Niestety w czasie wysiadywania chyba stwierdziła, że jest jeszcze  za młoda na macierzyństwo i jajka porzuciła. Dla chłopców oczekujących malutkich kurczątek było to wielkie rozczarowanie, dlatego w tym roku do macierzyńskich zapędów moich kur podeszłam z nikłym entuzjazmem. Młodej kwoczce wygarnęłam spod tyłka połowę jajek pozostawiając tylko trzy- jeśli bardzo chcesz wysiadywać to musi ci starczyć!. Muszę przyznać, że była solidna i po zajęciu najwygodniejszego gniazda siedziała twardo. Nadmienię, że było to spore pudło, w którym zazwyczaj sypia Generał dla którego grzęda jest troszkę za wąska, więc jej nie lubi. Ale, że życie koguta nie jest takie różowe jak głoszą stereotypowe plotki i wysiadująca żonka ma duże przywileje, głowa kurnika przeniosła się na grzędę, każdego wieczoru moszcząc się z rozdzierającym podgdakiwaniem. Niech cały świat wie jak on się poświęca dla małżonki i przyszłego potomstwa! Jak widać pewne zachowania są identyczne dla każdego gatunku    Po około trzech tygodniach poczułam lekkie zniecierpliwienie- kura siedzi i siedzi, a efektów nie widać. Pełna wątpliwości wymyśliłam, że stuknę w jajko i tak ocenię szanse na rozwój kurnika- puste będzie miało inny dźwięk  niż pełne. Kiedy podniosłam jajko do ucha i leciutko zastukałam paznokciem jajko wydało dźwięk. Precyzyjnie mówiąc zaćwierkało. Wierzcie mi, gdyby słoń zatrąbił mi w ucho byłabym w mniejszym szoku! Delikatnie odłożyłam jajko razem z jego mieszkańcem i postanowiłam uzbroić się w cierpliwość.
Nie musiałam długo czekać, bo już nazajutrz z jajek wykluły się trzy prześliczne kurczątka- 100% słodyczy na cienkich nóżkach i z dziobkiem. Razem z chłopcami oszaleliśmy na punkcie tego cudu. Nawet Szanowny Małżonek został zaciągnięty do kurnika w celu podziwiania puszystych kuleczek przy akompaniamencie naszych ochów i achów. Jako samiec alfa Siedliska powinien się cieszyć, że nie musiał rytualnie unosić ich w celu prezentacji całemu światu przy akompaniamencie dźwięków bębnów i w dymie kadzidła. Tą rolę pozostawiłam dumnemu ojcu czyli Generałowi. Teraz biegamy co chwilę do kurnika sprawdzając czy kurzej rodzinie nie brakuje przysłowiowego ptasiego mleczka. Dumna mama wyprowadza swą mała gromadkę na słoneczko, a dzieciarnia radośnie plącze się między nogami grzęznąc w co większych kępach traw. Fascynujące jest obserwowanie jak kura uczy dzieci codziennego życia, a maluszki szybko i we wszystkim ją naśladują. Dumny Generał nie spuszcza z  małżonki i potomstwa  czujnego wzroku, cały czas "zabezpieczając tyły" - gdy usłyszy gości jest pierwszy przy furtce wściekle gdacząc. Myślę że dla chłopaków to ciekawsze niż niejedna lekcja przyrody. Zresztą sama też przesiaduje na kurzym wybiegu z aparatem dokumentując chwile z życia kurzej rodzinki, bo przecież, jak stwierdziła przyjaciółka,to  tak jakbym troche zostałam babcią.

Dumna mama i jej drobiazg

Jak mama mówi, że teraz jamy to trzeba słuchać


A ja będę się bawił sam

Relaks po obiadku








Próba drzemki- to luksus nie znany matkom niezależnie od gatunku

Mama zagoniła nas do mycia




piątek, 10 lipca 2015

Eden w Bolestraszycach - wycieczka w stronę wschodzącego słońca.


  Korzystając z wolnych chwil uporządkowałam wreszcie fotki i dziś mała retrospekcja z naszej rodzinnej wycieczki do arboretum w Bolestraszycach i Przemyśla. Bardzo zaległa.
  Nie będę się bardzo rozpisywać, bo wszystkie najważniejsze informacje znajdziecie na stronie Arboretum, ale ważenia wręcz mnie rozsadzają, więc muszę się troszkę nimi podzielić. Dla każdego miłośnika przyrody i ogrodów to prawdziwa wizyta w raju- ilość gatunków oszałamia. Na początku nie widziałam na co mam patrzeć, co fotografować, wąchać, dotykać i czytać. Dostałam amoku biegając bez ładu i składu pstrykając fotki na prawo i lewo oraz budząc wesołość chłopaków. Mama w szale!
Dopiero kupiony plan uporządkował troszkę mój obłęd i statecznym krokiem ruszyłam zwiedzać to ogrodnicze eldorado.
 Podstawowym wyposażeniem turysty są tu wygodne buty- teren jest bardzo rozległy -zajmuje 25 ha, i choć co krok mamy zaciszne ławeczki do odpoczynku nie jest to byle jaki spacer tylko prawdziwa wyprawa. Cały teren ma dwa poziomy- taras dolny i górny,  które połączone są ścieżkami o różnym stopniu trudności - od krótkiej wspinaczki po łagodne podejście dla rodzinki z wózkiem.
  Centrum tarasu dolnego stanowi, jeden z trzech, staw z malowniczym pomostem, z którego podziwiać można rośliny wodne i porastające podmokłe brzegi.





 Aż roi się tu od owadów, gadów, płazów i ryb. A ci którzy gustują raczej w ssakach mogą podziwiać koniki.


Na tym poziomie mamy też ogród roślin użytkowych, nie tylko uprawnych ale też dzikich, który jest jednym z elementów ogrodu podkarpackiej gospodyni - poczułam się jak w domu. Wszystkie gatunki starannie opisane więc , oprócz wrażeń estetycznych, jest to prawdziwa skarbnica wiedzy.

Miejsce warte zobaczenia to malutki staw i bagno czyli siedlisko bagienne, a dla dzieciaków labirynt z wierzbowych witek.






Spodobał mi się ogród sensualny dostosowany dla osób niepełnosprawnych, ale z którego śmiało mogą skorzystać mniejsze dzieciaki- roślinki w zasięgu małej rączki można dotknąć i powąchać.

Punktem centralnym tarasu górnego jest dwór, w którym mieści się muzeum przyrodnicze. Trudno było wyciągnąć dzieciaki z sal pełnych m.in. owadów gigantów z całego świata, ale prawdziwa sztuka to oderwanie ich od mikroskopów, przez które mogą podziwiać miniaturowych przedstawicieli tego gatunku. Kilka sal poświęcono ptakom i zwierzętom zamieszkującym różne tereny naszego kraju. Można znaleźć naszych sąsiadów z łąk i lasów!
 


Jest też wystawa dotycząca życia w morzach jury i kredy.

 Ten taras to zachwycające morze magnolii i akurat kwitnących różaneczników, chyba wszystkie gatunki funkii, pnącza, mała szklarnia, ptaszarnia z pawiami, skalniak no i drzewa, drzewa, drzewa.
Obok małego kościółka piękna panorama tarasu dolnego.
 









A wśród drzew i krzewów zaskakujące wiklinowe ozdoby.
 

 Nam najbardziej podobał się czerwony duszek.

Najlepsza chwila na zwiedzanie to, według mojej oceny, wiosna - wszystko kwitnie więc doznania obłędne, ale słyszałam, że pięknie jest też jesienią gdy przebarwiają się drzewa.
Oczywiście faceci jak to faceci trochę marudzili pogardliwie komentując moje uwielbienie dla zielska, ale dzielnie wytrzymali licząc na odpowiednią nagrodę.
Po zwiedzaniu byliśmy wykończeni i głodni więc obowiązkowo odwiedziliśmy "plackodajnie" w Przemyślu czyli restaurację  Polanka oferującą placki ziemniaczane na kilka sposobów i nie tylko.
Pokrzepieni na ciele pospacerowaliśmy po przemyskiej starówce jako żywo przywodzącej mi na myśl niektóre swojskie, krośnieńskie  widoki. Zresztą oceńcie sami :
Przemyśł
Krosno
a resztę zgadujcie sami :)

 

 


 

  No i wreszcie oczekiwana nagroda i uczta dla męskiego serca - tor gokartowy, czyli, według mnie, nie warto wspominać...
W Krośnie byliśmy stosunkowo szybko więc jeszcze lody w "Siedmiu różach" oraz kilka zdjęć starówki- ot tak dla porównania