Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

wtorek, 30 kwietnia 2013

żona na wiosnę


 Wiosna energicznie wzięła się za nadrabianie straconego czasu i w zasadzie zdjęcia, które zrobiłam kilka dni temu dziś są już nieaktualne- trawa wyższa, liści więcej a łąki bardziej kwitnące. I jak w starej piosence "noce takie są upalne i słowiki spać nie dają". I mnie też "nosi" wiosenna energia, a wieczorem jestem tak zmęczona, że zasypiam jak kamień. Czuję się szczęśliwa takim dziecięcym szczęściem, które dotyka człowieka tylko o tej porze roku.







Oczywiście szczęście i energia nie idą jak przysłowiowa para w gwizdek, ale są starannie racjonowane na niekończącą się ilość prac- w ciągu jednego dnia bywam energicznym przedsiębiorcą w szpilkach (to wyjątkowo ciężka dla mnie rola), troskliwą mamą na wywiadówce i zgiętym pod ciężarem wypełnionych ziemią taczek rolnikiem. Muszę starannie planować dzień, żeby gładko przechodzić z jednej roli w drugą, także jeśli chodzi o przygotowanie merytoryczne, zmianę stroju i potrzebnych akcesoriów, dokumentów itp. Wpadki nie są mile widziane. Zaczynam dochodzić do wniosku, że żona i matka to najgenialniejszy wynalazek naszej cywilizacji zdecydowanie niedoceniany. Matkę ma każdy, a co do żony to polecam z całego serca ;). To wielofunkcyjne połączenie kucharki, sprzątaczki, kierowcy, korepetytorki, pielęgniarki, ogrodnika, majsterkowicza, weterynarza, terapeuty itd czynne 24 / 7. Biorąc pod uwagę szeroki zakres wykonywanych prac ciśnie mi się niecenzuralne powiedzenie o gotującej i haftującej gospodyni wiejskiej!
Ostatki energii zużytkowałam na  przerobienie dziecięcej tablicy na kuchenną do zapisków (ha! jeszcze dekoratorka wnętrz), która pierwotnie wyglądała tak:
a po po kilku zmianach wygląda już inaczej:

  Ponieważ nienawidzę codziennego, poczwórnego pytania "Co dziś na obiad?" świetnie sprawdza się do wypisywania domowego menu.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Niedzielne popołudnie z włoskim klimatem


  Jak co roku zaczął się w naszej rodzinie sezon urodzinowo- rocznicowo- imieninowy i na większych lub mniejszych przyjęciach spędzamy prawie każdą niedzielę.  Pewnie się będę powtarzała ale uwielbiam rodzinne obiadki, torciki i kawusie przeplatane niespiesznymi pogaduchami jak w przykładnej włoskiej familii. Otaczająca aura jeszcze podkreśla te klimaty, a nieśpiesznie toczące się życie wioskowe oraz sąsiedniego Krosna to już wypisz wymaluj włoska atmosfera. Nawet nie chodzi o dominującą w tym mieście ilość pizzerii (które zresztą z włoskim pierwowzorem niewiele mają wspólnego), małomiasteczkowe i mieszczańskie przyzwyczajenia oraz kilku mieszkających tu włochów, ale bardziej o pięknie odrestaurowany rynek z jasnymi kamieniczkami na tle błękitnego nieba i ludzi przesiadujących tam w leniwe niedzielne popołudnie. Od kilku lat władze miasta inwestują w tą część Krosna i widać tego efekty. Co prawda wymiana starego bruku na nieciekawe płyty nie jest najlepszym pomysłem ale staram się tego nie dostrzegać bo architektura otaczających kamieniczek dostarcza wystarczająco dużo zachwytów. To jeden z najpiękniejszych ryneczków jakie widziałam, dlatego nie dziwią mnie mieszkańcy, którzy w słoneczne dni chętnie, całymi rodzinami zajmują ławeczki i murki, a lada chwila restauracyjne ogródki. Jeśli mamy zaledwie kilka chwil na jakąś małą przechadzkę z chłopcami i jesteśmy w okolicy to zawsze wstępujemy na krośnieński rynek i ,patrząc na dzisiejsze zdjęcia, nie tylko my. Są też oczywiście dziwacy spędzający czas w pseudogaleriach handlowych i ,o zgrozo, u chińczyka*, ale to chyba inny gatunek człowieka.
Krośnieńskie podcienia





Wieża fary

Ponieważ wczoraj biesiadowaliśmy na urodzinach najmłodszego syna, a dziś przenieśliśmy się na urodziny mojej młodszej siostry co od razy można "poczuć" w biodrach, po południu zafundowaliśmy sobie nieśpieszny spacer po krośnieńskim rynku podziwiając jego uroki oraz odwiedzając ulubioną kawiarnię i lodziarnię "Siedem Róż". Trochę schowane miejsce gdzie można zjeść najlepsze w Krośnie lody oraz spróbować niezliczonych rodzajów kawy i herbaty. W dobie obrzydliwie chemicznych "włoskich" (włosi ich nie znają!) lodów z automatu rzecz godna polecenia.
Trochę schowane i niepozorne wejście

Herbaciane szaleństwo
*Chińczyk- chiński market którego hasłem reklamowym są niskie ceny, a powinien być dopisek kiepska jakość.

środa, 10 kwietnia 2013

Ogłaszam wiosnę


Nareszcie jest!!! Długo oczekiwana i wytęskniona. WIOSNA. Cały świat budzi się z zimowego letargu o czym świadczą niezbite dowody. Ożyło leśne mrowisko i pomału zielenią się lokalne bagienka.








  Przyznam, że ja też ożyłam i nabrałam ochoty do pracy. A trzeba przyznać, że przed nami bogate plany których realizację powstrzymywała ciągnąca się zima. Oczywiście najbardziej nie mogę się doczekać prac rolno-ogrodniczych - ach ten zapach świeżo zaoranej ziemi, pokrzykiwania sąsiada na upartą klacz, no i oczywiście swojska woń obornika na polu ;). Jednym słowem wiejsko i sielsko czyli tak jak lubię.
  Muszę stwierdzić, że odnalazłam w sobie duszę rolnika i wzbudzam w rodzinie niepowstrzymaną radochę deklarując dalszy rozwój upraw i hodowli. Moja siostra, chyba w ramach przemówienia mi do rozsądku, poleciła do przeczytania "Brudną robotę" ale lektura ta raczej utwierdziła mnie w przekonaniu, że chcę oddać się pierwotnej potrzebie kontaktu z ziemią. A miano "wieśniary" nosić będę z dumą!  Oczywiście tylko ja, bo mąż, mieszczuch z ojca i dziada, twierdzi, że nie jest "ze wsi" tylko "z pod miasta". Ha, ha, ha, myślałby kto!
  Swoją drogą niekiedy zaglądam na komentarze internautów na miejscowym portalu i mogę się pośmiać z leczenia kompleksów przez niespełnionych specjalistów "od wszystkiego i niczego", którzy z pogardę piszą o  przyjeżdżających do powiatowej metropolii mieszkańcach okolicznych miejscowości. W oczach tych ludzi mieć rejestrację RKR lub, co gorsza RBR, to wstyd i hańba na kilka pokoleń. Cóż.... znam większe powody do wstydu, więc traktuję to jak radosny lokalny folklor.
 Niestety topniejący śnieg odsłonił inną polską specjalność, która wzbudza już nie rozbawienie ale irytację.
 Jak na razie poprawiam spacerami swoją kondycję, z którą kiepsko jest po zimie i po bardziej stromych podejściach dyszę jak przysłowiowa lokomotywa. Całe szczęście psy zapewniają nam odpowiednią dawkę ruchu najpierw gnając bez opamiętania po bezdrożach (a my za nimi), a potem relaksując się razem z nami
 w promieniach wiosennego słońca czego też Wam życzę. Relaksu oczywiście, a nie gnania!