Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

piątek, 29 stycznia 2016

Na koniec zimy- Liwocz

Hu, hu ha -zima ostatnio jeszcze trwała. Dlatego uznaliśmy, że trzeba się cieszyć śniegiem (szczególnie wspominając 35 st w lecie), oraz bajkowymi widokami jak w Krainie Królowej Śniegu.
W ubiegły weekend -kierunek Jasło, a dokładnie góra Liwocz. Znowu wycieczka łatwa, lekka i przyjemna mając na względzie moją niechęć do forsownych, górskich wypraw zimą oraz możliwości Małego Księciunia. Podjechać samochodem można blisko, lub jeśli ktoś dysponuje napędem 4x4, bardzo blisko, a potem wędrówka leśnym duktem pod górę choć strome podejścia są tylko dwa.

 

 Po drodze mijamy piękne kapliczki drogi krzyżowej, od czasu do czasu z ławeczkami więc można przysiąść by odpocząc.



Na szczycie jest kaplica i wieża widokowa (w zimie uwaga na śliskie schody) z OSZAŁAMIAJĄCYM(!!!) widokiem- można poczuć się jak ptak! Niestety musicie uwierzyć mi na słowo, bo aparat odmówił posłuszeństwa przed drzwiami wierzy- tak to jest jak się ma sklerozę i nie naładuje baterii! No, ale co się napatrzyłam to moje! Sprawdźcie sami! Dodatkową atrakcją jest całoroczna szopka akurat miękko otulona śniegiem.


  Choć dzień co raz dłuższy to wieczory dalej się ciągną i trzeba je czymś zająć, a że od jakiegoś czasu doskwierał mi brak lustra w toalecie postanowiłam naprawić to niedopatrzenie w wyposażeniu. Ponieważ niecierpliwie wypatruje wiosny motyw mógł być tylko kwiatowy.



No, a w tym tygodniu to już szaro, buro i kap, kap- żegnaj Pani Zimo!


środa, 20 stycznia 2016

Ofiara honoru i zimowa wycieczka

  Mimo zimowej aury wiosnę i miłość czuć w powietrzu. Cały ubiegły tydzień spędziliśmy na walce z wsiowymi kundelkami, które ochoczo odwiedzały Jagusię pozostawiają na tarasie podśmierdujące pamiątki. Oczywiście najbardziej honorem unosił się Killer wypadając co chwilę z domu z przeraźliwym szczekaniem, które zmieniało się w skowyty lub głuchy charkot w zależności czy gryzł czy był gryziony. Wtedy wypadałam ja z miotłą lub kijem od mopa rozganiając kłębiące się futrzane furie. Niestety raz nie zdążyłam. A, że Killer to nie młodzieniaszek, a wrogów było dwóch skończyło się to pogryzionymi łapami, ogonem i naderwaną brwią. Całe szczęście, że pilnuje szczepień, bo oczywiście pałętające się pieski, jak to zazwyczaj na wsiach bywa, takowych nie posiadają, a na naszym terenie grasuje wścieklizna.
 Zdezynfekowany i względnie opatrzony jamnik zaległ z rozdzierającym westchnieniem w legowisku, pilnie łypiąc z pod plasterka czy wszyscy widzą jego cierpienie. Wielka była to ofiara psiej miłości i honoru.


Widzieliśmy i krew w rodzinie zawrzała! Zemsta jest słodka! Nawet Szanowny Małżonek, na co dzień nazywający Killera szczurkiem lub półpsem, zasiadł do narady wojennej poczuwając się do potrzeby pomszczenia wielkiej psiej ofiary. Stanęło na tym że chwilowo zaprzestaniemy aktywności podwórkowej wystawiając niczego nie świadomą Jagusię na przynętę, a brak straży powinien zwabić zbójeckie futrzane farfocle prosto w pułapkę. Karą będzie ostrzelanie z karabinu na kulki- szkody wielkiej nie robi, ale jest na tyle bolesne żeby dostały nauczkę.
Nie musieliśmy czekać długo. Rodzina obstawiała drogi ucieczki a Nastolatek oszczeliwał kundla. Niestety plan nie powiódł się do końca, gdyż Jagusia uznała, że ludzie biegający w niekompletnych strojach, z rozwianym w włosem i dzikimi wrzaskami za obcym psem muszą się świetnie bawić i ona też tak chce! Krwawa zemsta przypominała, więc raczej dzikie harce z psami. Myślę jednak że kundel został skutecznie zniechęcony do odwiedzin, a Killer odpowiednio pomszczony!

  W ramach weekendowego relaksu, ciesząc się pięknymi widokami wybraliśmy się na mała wycieczkę z Iwonicza Zdroju na Przymiarki. Trasa krótka i łatwa nawet dla małego wędrowca. zaczyna się obok fajnego "zielonego" amfiteatru, a ostatni fragment prowadzi przez odkryte łąki z cudownymi widokami w stronę Kotliny Jasielsko- Sanockiej z Pogórzem w tle z jednej strony i Beskidem Niskim z Cergową z drugiej. Mimo że na końcu trasy trochę się zachmurzyło, a wiatr odmrażał nosy byliśmy zachwyceni. Wróciliśmy w stronę Lubatowej i potem Iwonicza wygodnym leśnym duktem, którym prowadzi ścieżka spacerowa.
tu zaczynamy

 

 

pięknie widoczna Cergowa


na szlaku...


 


Przewiani i trochę zmęczeni wstąpiliśmy jeszcze do krośnieńskiego Trafunku na zupki (pożarte w oka mgnieniu, kapuśniaczek palce lizać!) i placki po węgiersku co stanowiło miłe zakończenie wyprawy.

czwartek, 7 stycznia 2016

Przerwa w zajezdni lokomotyw.

 Nie wiem jakim cudem gruba Nuśka mieści się na parapecie.

 

 Ale tak jest chyba wygodniej

No ale nie o kociej ekwilibrystyce będzie ten post

Zawsze wydawało mi się że jestem kobieta pracująca, kobieta lokomotywa. Patrzyłam na kobyłki sąsiada ciągnące sanie pełne turystów albo pracującą przy zrywce drewna Karą i myślałam- no to ja rozumie! Dam radę! Najpierw pociągnę to całe wesołe towarzystwo, przytacham domowe ciężary a wieczorem jeszcze sobie manicure na kopycie machnę!Iiiiicha i do przodu!
 No nie ma co - po prostu siłaczka jakaś.
A tu klops! Minął męczący wrzesień, jakoś jeszcze z rozpędu październik, ale ciemny listopad pogrążył w jesiennym smutku, a szarobury grudzień wbił przysłowiowy gwóźdź do trumny.
Któregoś bladego, ciemnego świtu stwierdziłam, że nie dam rady- potrzebuje pauzy. Nic nie boli bardziej niż gdy legną w gruzach nasze własne wyobrażenia o sobie. Wszyscy mamy wiele, niezbyt rozsądnych i prawdziwych wyobrażeń o tym kim jesteśmy i jak mamy żyć, a moje dwa fałszywe przekonania to "SAMA muszę się WSZYSTKIM zająć" oraz "Nie jestem wystarczająco dobra". Coś się Wam nie zgadza? Tak to prawda- co innego mówię co innego siedzi w głowie- niby to nie ważne ... ale wszystko ma u mnie chodzić jak w zegarku.
Całe życie to zbiór doświadczeń kształtujących naszą osobowość, a moje doświadczenia jednoznacznie nauczyły mnie, że nikogo nie można kochać tak mocno jak siebie. Po prostu zaczęłam o tym zapominać i w imię dobra innych poświęcać swój odpoczynek, marzenia, przyjemności. Czerwona lampka powinna była się zapalić gdy o bliskich myślałam "lenie i niewdzięcznicy", a ulubione hobby uznałam za dziecinadę i stratę czasu. Jednym słowem masakra!


Przerwa dobrze mi zrobiła- uporządkowałam sobie w głowie priorytety. Nie pogrążam się w czarnej rozpaczy na widok odczytu poświątecznej wagi, sterty prasowania z 3 tygodni i niemytych od pół roku okien. Grunt, że widzę przez nie słońce!
A kawałek dalej, nie do wiary, ale prawdziwe pączki!