Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

czwartek, 30 kwietnia 2020

Chwilo trwaj!



   Poprawiając zdjęcia z przed miesiąca uświadomiłam sobie jak wielka zaszła zmiana w przyrodzie, szczególnie, że dziś spadł pierwszy od wielu dni deszcz i świat jest oszałamiająco, soczyście zielony. Co tylko może kwitnąć to kwitnie albo przekwita albo zaraz zakwitnie. Sarny włażą do ogrodu, bażanty tłuką się na łące, a Ruda kura zaczęła się kwoczyć czy wiosna na całego.

 

 

   Powinnam teraz wyrazić obowiązkowo żal i współczucie wobec zamkniętych w mieszkaniach ludzi, upadku gospodarki i cierpienia chorych- niestety byłaby to hipokryzja pełną gębą. Powinnam też dorzucić wyświechtany jak stare skarpety  #zostańwdomu, ale patrząc wokół nie jestem w stanie pozbyć się błogiego optymizmu- nasza izolacja wybitnie nie obchodzi przyrody. Powiem więcej- patrząc na zdjęcia niedźwiedzia na tatrzański szlaku, czy jelenia  w mieście, chyba jej służy! Nie mają znaczenia wybory kolejnego politycznego idioty, teorie spiskowe (wiecie że covid w cysternach transportowali przez Polskę amerykanie, żeby wykończyć chińczyków?!) i problemy celebrytów- pustaków, których właśnie nie stać na kolejne buty. Da się żyć bez centrów handlowych, kościoła i zajęć fitnessu. Nic z tego nie jest ważne! Nic z tego mnie nie zajmuje!
  Co rano zasiadam z kawą i listą prac na dziś, sprawdzając co ewentualnie zostało z wczoraj i czy reszta rodziny ma jakieś nie cierpiące zwłoki potrzeby. O dziwo plan realizowany jest raczej bez opóźnień co przekłada się na mój dobry nastrój i utwierdza w przekonaniu, że sztucznie pompowana aktywność oraz cienkie intelektualnie gadki motywacyjne nijak się mają do rzeczywistości czyli pracy na dwa etaty. Nie ma zmiłuj się  - czas nie z gumy, człowiek nie z kamienia, więc z czegoś trzeba zrezygnować. Szkoda, bo przypuszczam, że jak zawsze z tego co sprawia mi satysfakcje i przyjemność.
  Niestety kolejne zmiany w ograniczeniach świadczą, że zbliża się czas powrotu do smutnej rzeczywistości firmowej- żegnaj motyko, chlebowy zakwasie i świecie 1:12.
  Ale to za kilka dni, a na razie cieszę się spokojem. luzem i wolnością. No i oczywiście kolorem zielonym.
Parafrazując Fausta - WIRUSKU TRWAJ!

 

 


  Beczki pracuję nareszcie pełną parą, bo do tej pory nie mogłam ocenić ich przydatności. Podłączone do rynien za pomocą giętkiej rurki i złączek o odpowiedniej średnicy gromadzą wodę na suche dni. Całe wyposażenie kupiłam w komplecie wraz z szybkozłączką do ogrodowego węża i kranikiem, oraz specjalnym wiertłem go robienia otworu w rynnie i zbiorniku. Co ważne wszystkie średnice idealnie pasują więc podłączenie jest banalnie proste.
 

 

 




poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Muszę, powinnam czyli chcę


  Tak już mam, że przed poranną kawą bez kija do mnie nie należy podchodzić, ale dzięki temu mam rano spokój i staram się "przerobić" w głowie każdy czekający mnie obowiązek nadając mu wymiar czegoś dobrowolnego i przyjemnego. Nie pamiętam gdzie przeczytałam, że gdy mamy podjąć się jakiegoś zadania na które nie mamy ochoty i wiemy, że praca będzie długa i  niewdzięczna warto ustalić sobie minimalny limit czasu pracy na 15 min. Oczywiście wydajnej pracy, a nie leserowania. Faktycznie kwadrans jawi się jako okres krótki i "do przeżycia", więc zacząć jest już o wiele łatwiej. Jednak w większości przypadków po owych 15 minutach praca idzie nam już tak gładko i wydajnie, że szkoda kończyć w połowie i bez większego problemu wykonujemy obowiązki do końca. Z doświadczenia wiem, że metoda ta działa doskonale nawet w przypadku sprzątania kurnika!
  Dodatkowo stosuję w życiu metodę, którą na własny użytek nazywam "muszę, powinnam, chcę".
Niestety my kobiety tak mamy, że wiele spraw traktujemy ambicjonalnie i nawet coś co kiedyś było przyjemnością może stać się obowiązkiem np. sport czy uprawa ogródka. Wtedy pojawia się znienawidzone przeze mnie słowo MUSZĘ o wydźwięku bardzo pejoratywnym, ciężkim jak kajdany w średniowiecznych kazamatach i mrocznym jak życie konia w kopalni. A przecież wystarczy zamienić muszę na POWINNAM by otworzyć sobie furtkę dobrowolności i potraktować codzienność bardziej swobodnie. Obowiązek nie jest już narzucony, ale podejmujemy się jego wykonania świadomie i dobrowolnie. Gdy powinnam posprzątać piwnicę przed zapełnieniem jej nowymi przetworami to niewdzięczny obowiązek staje się tylko kolejnym etapem, elementem mojego dobrowolnie wybranego stylu życia, preludium do przyjemności podziwiania harmonijnego ładu półek zapełniających się dżemami, ogórkami i kapustą.  A ja bardzo lubię ład i przetwory, więc któregoś popołudnia stwierdzam, że chcę posprzątać piwniczkę. Uwielbiam sprzątać piwnicę! Dajcie mi więcej piwnic do sprzątania!


  Oczywiście zdarzają się dni kiedy jednak wybitnie mi się nie chce, więc idę na łatwiznę- upraszczam, skracam lub całkowicie omijam. Jak uprościć sobie gotowanie- kupić garnek rzymski! Był moim marzeniem od dłuższego czasu, ale dopiero rok temu stałam się dumną właścicielką i od tej pory robię doświadczenia kulinarne, a garnek traktuję jako ratunek w chwilach gdy jestem za bardzo obłożona pracą. Lub po prostu mi się nie chcę wymyślać obiadu. Garnek rzymski to naczynie szkliwione tylko z zewnątrz, niestety dość kruche. Przed użyciem zarówno garnek jak i przykrywkę napełniamy wodą do wysokości 2/3, nieszkliwiona struktura garnka chłonie wodę, którą odda przy pieczeniu dzięki czemu danie będzie soczyste.

Aby nie mieć problemu z przywierającymi resztkami jedzenia garnek wykładam papierem do pieczenia. Potem układam mięso, oczywiście doprawione lub wcześniej zamarynowane i otaczam pokrojonymi ziemniakami oraz  innymi warzywami np cebulą, papryką, fasolą szparagową . Garnek rzymski wstawiam do zimnego piekarnika na około 1,5 do 2 godzin. Mój nie jest za duży- mieści około 1-1,2 kg mięsa, więc spokojnie wystarcza 1,5 godziny pieczenia.
 Ponieważ mam możliwość zaprogramowania długości pieczenia ustawiałam piekarnik na wymagany czas i np jechałam po zakupy, a po powrocie czekał na mnie gotowy obiad.
Dużo pomysłów na smaczne dania można znaleźć na stronach producentów,  ale warto szukać też na portalach i blogach kulinarnych.   
Oczywiście zaoszczędzony czas można z czystym sumieniem wykorzystać na coś przyjemnego- w moim przypadku na tworzenie nowej miniatury.