Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

wtorek, 23 czerwca 2015

Powrót wiedźmy

   Mam nadzieję że maść z czarnego bzu już zasiliła waszą domową apteczkę, bo mają obwąchuję i podziwiam już kilka dni- ma lekko zielonkawy kolor i delikatnie "trawiasty" zapach.
Maść z czarnego bzu

Oczywiście nie byłabym sobą gdybym tematu domowej produkcji kosmetyków nie poruszyła bardziej dogłębnie. Wzniosłam się na wyżyny matematycznych obliczeń (oj było ciężko) i tak skomponowałam listę zakupów, aby mając kilka składników móc stworzyć kilka różnych produktów. Kupiłam więc dwa rodzaje olejków - migdałowy i jojoba, wosk pszczeli, dwa koncentraty zapachowe i dziwną rzecz o nazwie cyklometikon czyli rodzaj silikonowego nośnika . Oprócz leczniczej maści stworzyłam balsam do ciała (właśnie na bazie cyklometikonu i mieszanki olejków do stosowania na mokrą skórę), malutki flakonik perfum (też w oparciu o cyklometikon, który jest tu nośnikiem zapachu) oraz coś co wprawiło mnie w samozachwyt czyli perfumy w kremie o ciepłym zapachu, który przywołuje silne skojarzenia z rozgrzaną słońcem, dziką plażą w ukochanej Chorwacji. A więc teraz pozostaje mi już tylko pachnieć. Leżeć i pachnieć. Leżeć, pachnieć i czytać.
Perfumy w kremie o zapachu wakacji w Chorwacji

  Jestem maniaczką literatury fantasy co jak myślę jest przeciwwagą do mojego pragmatycznego charakteru i z czystym sumieniem pozwala się oderwać od ziemi. Zresztą "kto czyta ten żyje dwa razy", więc wychodzi na to że moje drugie życie jest bardzo oderwane od rzeczywistości co trąci lekkim rozdwojeniem jaźni. Z pasją zaczytuję się w książkach Pilipiuka, zaskakującego Ziemiańskiego i krwistego Piekary itd, itd. Autorów mogę wymienić wielu grunt żeby stworzony przez nich świat wciągał jak czarna dziura- wtedy nic nie słyszę, nic nie widzę, nie ma mnie, CZYTAM! Witajcie rycerze, smoki, magiczne krainy i wiedźmy.  Cieszę się że swoją pasją zaraziłam Nastolatka bo po pierwsze co dwie karty biblioteczne to nie jedna, a po drugie pod pretekstem kupowania książek dziecku mogę zaopatrzyć biblioteczkę w ciekawsze tytuły.
Myślę, że każdy zetknął się choć raz w życiu z książkowymi czarownicami i wiedźmami więc jakiś tam ogólny, mocno stereotypowy obraz postaci funkcjonuje- niestety bardzo odległy od rzeczywistości.
Kiedyś, dawno, dawno, w czasach przedchrześcijańskich wiedźma to był ktoś- mądra kobieta, która pomagała innym dzięki swej znajomości i akceptacji dla praw przyrody i nie miała nic wspólnego z czarami i magią, bo tym parały się czarownice wyrzucane po za obręb społeczności. Wiedźma to kobieta, która wie jak funkcjonuję świat przyrody, którego elementem jest też człowiek i dzięki tej wiedzy umie leczyć i ludzi i zwierzęta.
Niestety wiedźmy były mądrzejsze niż przedstawiciele nowej wiary, a więc szybko stały się zagrożeniem, które trzeba wyeliminować- największym wrogiem maluczkich  jest zawsze ktoś lepszy. Bo przecież to niemożliwe żeby prosta kobieta umiała pomóc rodzącej jeśli nie pomaga modlitwa, nikt bez czarodziejskich mocy nie uratuje rannego woja jeśli nie pomaga dworski konował
No a że wiedźmy to często były  feministki o przenikliwym umyśle, znajomości psychologi oraz poczuciu godności i w kaszę dmuchać sobie byle samcowi nie dawały, rozwiązanie  było tylko jedno. Sami wiecie jak to się skończyło, a w zdominowanej przez mężczyzn kulturze pozostało tylko pejoratywne skojarzenie wiedźmy jako kogoś złego, okropnie brzydkiego z obowiązkową miotłą i czarnym kotem.
Czas wiedźm przeminął?
Cóż, spotykam wiele niezwykłych kobiet, które w codziennym życiu potrafią tworzyć prawdziwe czary bynajmniej bez czarnej magi- po prostu widzą, akceptują, uczą się świata. WIEDZĄ jak żyć utrzymując równowagę między tym co nowe i stare, dobre i złe, piękne i brzydkie. Wiedźma to nie dobra wróżka ani zła czarownica-bo życie nie jest ani białe ani czarne. Wiedźma ma tysiąc barw jak świat którego jest częścią, i zdecydowanie nie jest to męska wersja świata. Świat kobiet jest po stokroć kolorowy, a dzisiejsza wiedźma to troszkę artystka, ekolożka i feministka skrzyżowana z kucharką, ogrodniczką i ekonomem. Jak większość współczesnych kobiet, po prostu WIE jak poruszać się w dzisiejszym świecie.
  Witajcie nowe wiedźmy z powrotem!

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Haru, haru i buch do baru



Jak widać systematyczność nie jest moją mocną stroną i coś tam piszę z doskoku i okazjonalnie,  najczęściej gdy albo nie mam żadnej pracy (co się raczej nie zdarza) albo gdy cieszę się wolną niedzielą. Muszę przyznać, że niekiedy po prostu nie mam weny twórczej, więc wolę się nie odzywać niż głupoty wypisywać. No ale tematów mi się uzbierało nie na jeden, ale na kilka postów dlatego pewnie będę uprawiać prywatę w pracy.
   Kilka ostatnich, bardzo upalnych dni wiejskim zwyczajem wykorzystanych zostało na sianokosy- każdy rodzaj pracy na wsi potrzebuje odpowiednich warunków, a gorące i suche powietrze sianu służy znakomicie. Oczywiście Siedlisko nie jest wyposażone w odpowiedni sprzęt do zwożenia stogów i brak ten bardzo nam doskwierał- choćby  byle jaka przyczepka robi w tej pracy różnicę. No ale cóż nie ma co marudzić- wspólnymi siłami dostarczyliśmy Matyldzie furę pachnącego zapasu sianka na zimowe wieczory. Po prostu kopa siana pakowana jest w wielgachną płachtę i ciągnięta do garażu, który chwilowo zamieniony został w stodołę. No i tak kilkanaście kursów! Muszę przyznać, że praca poszła nam nad wyraz sprawnie, ale potem wszyscy już tylko leżeli w cieniu rozważając pilną mechanizację Siedliska! Szanowny Małżonek wyraził nadzieję, że wdzięczna koza powinna teraz dawać nie mleko, ale od razu serek pakowany w gustowny kartonik z dołączonym paragonem.  Prąd ma więc kasę fiskalną podłączy! Wizje co jeszcze może zrobić koza z wdzięczności bujnie rozwijały się w co raz to bardziej absurdalne obszary powodując napady głupawego chichotu, ale wiadomo- ze zmęczenia można bredzić!
  Jak co roku czerwiec to niewyobrażalna ilość pracy - wszystko rośnie jak szalone, ciągle trzeba zbierać, kosić i pielić, a równocześnie rozpoczyna się okres robienia przetworów- truskawek nie nadążam przerabiać, a tu już czekają czereśnie. Klonowanie gospodyń wiejskich pilnie potrzebne! Jeszcze raz powtórzę - niedziela to najwspanialszy wynalazek naszej kultury, bo chcąc nie chcąc trzeba wrzucić na luz i poodpoczywać, nawet gdy wydaje nam się, że to tylko marnowanie czasu.



  Nie wiem jakim cudem, ale po tej niewolniczej pracy starczyło nam jeszcze siły żeby wybrać się do na krośnieński Rynek na Dni Krosna. Oczywiście to tylko pretekst dający możliwość spotkania się z przyjaciółmi bez bandy dzieciaków w pakiecie (ach jak cudownie mieć duże i odchowane dzieci, które można zostawić same w domu) oraz skorzystania z prezentu jaki zafundowało na Krosno czyli nocnego autobusu, który ma na trasie naszą wieś. Co prawda Szanowny Małżonek wzniósł się na wyżyny marudzenia, a że to on nie będzie stał jak kołek na przystanku (raptem kilka minut), a że autobus stary i trzęsie (jakby  na co dzień limuzyną po niemieckiej autostradzie śmigał), że w autobusie sama młodzież i my (nie wiem jak on, ale ja to też młodzież tylko starsza ociupinkę) no i do domu trzeba jeszcze kawał podejść (ten kawał to 1,8 km czyli spacer ze ślubną żoneczką w ciepłą, rozgwieżdżoną, czerwcową noc jest be? - paskudnik jeden!). Jednym słowem był na nie, ale ja się uparłam i pewnie siłą bym go zagnała do tego autobusu używając przemocy słownej i fizycznej, bo pomysł wspaniały, nie trzeba troszczyć się o kierowcę na powrót  i niebagatelne znaczenie ma cena biletu w porównaniu z kosztami taksówki. Chyba nie tylko ja tak myślę bo autobus pełen był ludzi.
 No, a wczorajszą niedzielę spędziłam na wylegiwaniu się z książką i ogólnym leniuchowaniu. W ramach potrzebnego organizmowi ruchu zrobiłam tylko 10 słoików dżemu truskawkowego, zaczęłam maść z czarnego bzu "na wszystko" (przepis i uwagi pod postem, a szczegóły wkrótce) i upiekłam wielgachne ciasto drożdżowe z budyniem i truskawkami (przepis na stronie Gotowanie). Ale to tylko tak w ramach gimnastyki, więc się nie liczy jako praca.


MAŚĆ Z CZARNEGO BZU

5-10 świeżych kwiatów bzu czarnego
250 ml tłoczonego na zimno oleju migdałowego
40-50 g wosku pszczelego

Kwiaty zalać olejem i podgrzewać, aż zaczną się tworzyć pęcherzyki powietrza. Odstawić na noc w chłodne miejsce.
Następnego dnia zagotować i odstawić na 12-24 godz.
Po tym czasie odcedzić przez bawełnianą ściereczkę (może być pielucha lub stary podkoszulek), przelać do garnka i podgrzać do ok 40st C- nie więcej bo nasza maść straci swoje właściwości, przydaje się termometr do pieczeni, a ostatecznie także zwykły, medyczny oczywiście odkażony i trzymany tak żeby nie nagrzewał się od ścianek naczynia. Dodać wosk i starannie mieszając roztopić go w oleju. Temperatura wystarczy jeśli robimy to energicznie nie dopuszczając do powstawania grudek. Rozlać do malutkich słoiczków lub umytych opakowań po kremach.

Recepturę przepisałam z jakiegoś czasopisma ale teraz już nie pamiętam jakiego, więc nie podam niestety źródła.
Otrzymujemy sporo ponad 100ml maści, co jak dla mojej pięcioosobowej rodziny okazało się bardzo dużo. Całkowicie wystarcza połowa porcji, ale przepis zamieszczam w oryginale,  bo przecież można się podzielić.
Maść przechowywałam w lodówce przez rok i raczej nie straciła właściwości, bo wszystko goiło się po jej zastosowaniu jak należy.

ZASTOSOWANIE - wszystkie drobne ranki, podrażnienie i otarcia, czyli w praktyce na wszystko- od pękających na wiosnę pięt, przez odparzone siusiaki, otarte stopy po pękające kąciki ust. Sprawdza się też na szorstkie i podrażnione dłonie np. po mrozie lub chemii gospodarczej.

Szczegóły produkcji zamieszczę wkrótce, bo wiem że kilka dni zajmuje zgromadzenie składników. Olejek można kupić w sklepach internetowych ze składnikami do domowej produkcji kosmetyków, podobnie wosk, choć jeśli ktoś ma w pobliżu pasiekę to można skorzystać z tego źródła. Bez jeszcze kwitnie, ale trzeba się spieszyć, bo krzewy w nasłonecznionych miejscach zaczynają już przekwitać, te w cieniu np na skraju lasy mają jeszcze dużo pięknych kwiatowych baldachimów. Powodzenia w zbieraniu!

*tytuł posta to powiedzonko sąsiada moich rodziców

czwartek, 4 czerwca 2015

Miniaturka prysznicowa

    Nie mogłam odmówić sobie pochwalenia się moim nowym dziełem- miniaturką prysznicową.



Jak widać jednak kafelki zostały, choć pewnie są to ostatnie kafelki w moim życiu. Całość zaczęła wyglądać znośniej gdy przykleiłam ścianki kabiny prysznicowej. Potem było już z górki- nie jest to duże wnętrze, więc nie chciałam go zbyt przeładować drobiazgami- i tak wydaje mi się że jest ich dużo. Wiele pomysłów rodziło się dopiero w trakcie pracy i było odpowiedzą na bieżące problemy- inaczej zaczęłam patrzeć na tzw śmieci bo wszystko może mieć swoje drugie życie. I to bardzo zaskakujące drugie życie!  Mini doniczka to nakrętka z roślinką przeznaczoną do akwarium, kosmetyki z koralików, metalowej śrubki i cekinów, a suszarka to końcówka z zestawu do telefonu komórkowego. Zresztą słuchawka prysznica zrobiona jest z drugiej części zestawy czyli malutkiej słuchawki. Szafeczka zrobiona jest z cieniutkiej sklejki modelarskiej oklejonej resztkami wachlarza od chińczyka i pomalowanej farbą akrylową. Zasłonka prysznicowa to obrazek wycięty z foliowego opakowania papieru toaletowego, a klapki to plasterki z piankowego separatora do pedicur plus wstążki. Jak widać rozwiązania często dziwne, ale proste i z ogólnie dostępnych materiałów. Wiele pomysłów można znaleźć na fachowych blogach, które są dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji, a przedstawione tam miniatury niedościgłymi doskonałościami.                                                                                                          
 




Nowa miniaturka zawisła w dość nietypowym miejscu bo jako ozdoba toalety.

   Mokry maj spowodował, że trochę mi się nawarstwiło prac więc teraz staram się jak mogę nadrobić zaległości. Niestety w tym roku największy problem jest mizernej postury i obrzydliwej aparycji- ślimaki zżerają nam plony! Nie tylko warzywa ale i kwiaty po prostu znikają w jedna noc- jednego dnia podziwią piękne wschody fasolki lub słonecznika, a kolejnego zastaję gołą ziemię z ewentualnie smutno sterczącym pojedynczym badylkiem. Ręce opadają i nóż w kieszeni się otwiera.  Nie jestem zwolenniczką chemicznych rozwiązań, ale w tym wypadku uciekłam się do polecanych środków i mam nadzieje, że to już koniec moich problemów. Jak się okazuje to nie tylko mój problem bo miła pani w sklepie ogrodniczym na moje pytanie o antyślimacze środki wskazała ciasno zastawioną  półkę zastawianą różnymi preparatami. Wybrałam więc okazałe pudło do eksterminacji i z mściwym wyrazem twarzy udałam się do Siedliska dokonać zbiorowego mordu chyba mając trupie czachy i piszczele w oczach.  Trup mięczaków ścielił się gęsto ku mojej nie ukrywanej satysfakcji! W gołe miejsca coś tam dosiałam, ale nie liczę w tym roku na jakieś oszałamiające plony.