Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

środa, 28 maja 2014

Matczyne łzy czyli po deszczu zawsze słońce


Wszystkie siedliskowe prace przebiegają w letniej aurze, słońce pięknie opala ale też rozleniwia, a ciepłe wieczory zachęcają do nieformalnych spotkań towarzyskich z kuflem lub lampką w ręku. Ach jak ja kocham takie klimaty!
To nie do uwierzenia, że jeszcze ponad tydzień temu było tak :

Siedlisko było zabłocone i lekko podtopione. Lekko, dzięki opartej na doświadczeniach przodków mądrości przy wyborze miejsca na dom. Skrzętnie omijaliśmy wszystkie malownicze zakątki przy, nawet niewielkim ruczaju, o rzece nie wspomnę. Choćby działka płaska, foremna w pięknym otoczeniu i ze świetnym dojazdem- twardo NIE! Szanowny Małżonek podpuszczał sprzedających pytaniem o jakąś wodę w pobliżu- jeśli zaczynali zachwalać pobliską rzeczkę lub potoczek i jej krajobrazowe walory, był to pierwszy i ostatni kontakt. Wiemy czym to pachnie. Przez wiele lat mieszkaliśmy w górach i na własne oczy widzieliśmy niepozorne strugi, które po kilkudniowych deszczach zmieniały się w ryczące, niszczycielskie potwory, które demolowały okolicę. Mieszkamy teraz na takiej górze, że tylko biblijny potop może nas ruszyć.
Nie zmienia to faktu, że woda stała w każdym zagłębieniu, trawnik zmienia się w grzęzawisko, a grządki w błotniste bajoro. Są też straty w "ludności".
Jagusia jeden z deszczowych dni spędziła schowana w budzie dziwnie unikając naszego towarzystwa- żadnego powitalnego szczekania, skoków przy furtce. Tylko buda, smętna mina i unikanie wzroku. Dziwne ale uznałam, że nawet pies ma depresję w taką pogodę. Dopiero wieczorem zauważyłam, że brakuje jednej kury, więc chłopcy i Szanowny Małżonek wyruszyli z akcją poszukiwawczo-ratowniczą. Niestety kura w postaci sztywnych zwłok znalazła się w psim kojcu. Przypuszczam, że forsując ogrodzenie kurzego wybiegu w deszczu pomyliła się i wleciała do Jaguśki. A może "pomógł" jej wiatr. No, a pies jak pies myślał, że szalejąca za strachu i uciekająca kura to taka nowa zabawka. Niestety "zabawka" wyzionęła ducha wprawiając psa najpierw w osłupienie, a potem poczucie winy podsycane strachem przed karą.  Szkoda ślicznej kurzej czarnulki i szkoda Jagusi, której teraz robię psychoanalityczną kozetkę w celu przywrócenia dawnej pogody dycha. Tak oto zostałam kurzym grabarzem (nikt kury nie chciał zjeść, bo domowników się nie jada) oraz psim psychoanalitykiem.
  Dla równowagi odkryliśmy dwa licznie zasiedlone gniazdka na belkach pod dachem, więc ilość ptaków w siedlisku i tak wychodzi na plus.
 Dla podkreślenia prawie śródziemnomorskiej aury zrobiłam wielką przeprowadzkę dla doniczkowych olbrzymów, które przez większą część roku stoją przytulone do okna w salonie. Od dziś nastała wolność dla roślinek, a my zyskaliśmy taras w stylu, który mi kojarzy się z ulubioną Chorwacją, a w upalne dni daje miły chłodek i odpoczynek. Jak widać na zdjęciach nie tylko my lubimy z niego korzystać.


  Dla nas nastał właśnie czas rodzinnej fiesty na którą składają się różne imieniny i urodziny przeplatane dniami Matki, Dziecka i Ojca. Jednym słowem  jedna, długa niekończąca się impreza, a jeszcze przecież mamy zaplanowane spotkania z przyjaciółmi.

  Tradycyjnie dokładam wszelkich starań żeby być na występach moich dzieci, a szczególnie gdy jest to przedstawienie z okazji Dnia Matki. Kiedyś, zdarzyło mi się, że pechowy zbieg okoliczności uniemożliwił mi obejrzenie przedszkolnych jasełek syna. Gdy wreszcie dotarłam, niestety po fakcie, moje dziecko czekało w szatni spłakane i z trzęsącą brodą wyszeptało: "Dlaczego Cię nie było mamusiu, przecież wszyscy inni byli?"
Wtedy postanowiłam, że choćby nie wiem co, na występach muszę być ja lub Szanowny Małżonek. Jak na razie się udaje. Z niezmiennym wzruszeniem oglądam popisy maluchów, które niezmiennie, tak samo od wielu lat sprawiają, że zaczynam mieć oczy w mokrym miejscu. Już nawet przestałam udawać, że dziecięce występy wyciskają łzy z oczu i na salę wkraczam z zapasem chusteczek. W dzisiejszych bezpardonowych i twardych czasach ktoś może powiedzieć, że to tania ckliwość. Ja jednak wolę myśleć, że to matczyna miłość.
  Oczywiście matczyna miłość może przybrać formę przypominającą stosunek Dartha Vadera do Luke'a. Z tym, że to ja jestem po jasnej stronie mocy! Szczególnie po wywiadówce podsumowującej szkolne półrocze, która też doprowadza mnie do łez ale, tym razem, wściekłości. Wtedy nadciągają mroczne chmury i humory, a moi pogrążeni w edukacyjnych ciemnościach synowie żwawo podążają w stronę umysłowego oświecenia, poprawiając oceny, nadrabiając zaległości w pracach i zeszytach ćwiczeń. Gdzieś około końca roku powoli zaczyna wychylać się słońce. Czyli w zasadzie normalka- po deszczu zawsze słońce.

P.S. Dorzucam zdjęcia, które, chyba ze względu na rozmiar, nie chciały się załadować.
Taras na popołudniową kawę w relaksującym cieniu. Tym razem pięknie oświetlony porannym słońcem.

 

Dzieło mojego najmłodszego syna, który swoim przedszkolnym występem zniszczył mój staranny make-up:

niedziela, 11 maja 2014

Co mnie frustruje plus inne rozrywki


Jejku, jejku....Tak dawno tu nie zaglądałam, że zapomniałam o czym był mój ostatni post. To już naprawdę przesada! Czas ucieka mi tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy minęła Wielkanoc i rozkwitł maj. Co do Wielkanocy, to nie zauważyłam jej z powodu zmęczenia nadmiarem obowiązków. Wyobraziłam sobie, że skoro przez cały tydzień nie mam czasu na prace domowe to nadrobię w piątkowe popołudnie i sobotę. Cóż...nie ma czym się chwalić. Dążenie do perfekcjonizmu szczególnie w moim przypadku kończy się źle czyli swądkiem spalonych placków, niezrealizowaną listą obowiązków, frustracją i warczeniem na rodzinę. Potem było już lepiej bo wrzuciłam na luz i zwyczajnie zaczęłam olewać swoje obowiązki. Perfekcjonizm to choroba kobiet szczególnie zaraźliwa w okresie świątecznym. Leczy się ciężko, ale bardzo pomagają kontakty z przyjaciółkami, siostrami lub innymi zaufanymi kobietami, które po prostu zrobią nam "reset" mózgu. Święta odbyły się bez mazurka (którego smętne spalone resztki zjadły kury) i z zakurzonym (do dziś zresztą) szkłem w witrynce. I chyba tylko ja miałam z tym problem!
W skrócie, kiedy mnie tu nie było to było tak:
Wielkanoc

połączona z urodzinami moich kwietniowych synów, a więc dwa torty:
jeden dla małego poszukiwacza skarbów

drugi dla ambitnego pływaka

Wiosenne spacerki

oraz szalona balonowa majówka, która w tym roku dostarczyła nam niezwykłych przeżyć.
Zaczęło się od jednego "niezidentyfikowanego obiektu latającego", który wyleciał zza drzew,
 

powoli i majestatycznie minął Siedlisko...
 

i równie niespodziewanie jak się pojawił znikł za drzewami w sposób sugerujący nieplanowane lądowanie w krzakach...




 



A potem nadleciało całe stado...
Latały samotnie i w parach...

A wszystkie wykonywały skomplikowane zmiany wysokości, które dla niewprawnego oka wyglądały jak wstęp do katastrofy




lub atak kosmitów
 

Jednym słowem było pięknie i niesamowicie.
   W międzyczasie zajmowałam się bardziej przyziemnymi sprawami czyli sadzeniem ziemniaków, warzyw i zakładaniem kwiatowych klombów oraz milionem innych rzeczy, które sprawiają, że wieczorem jak zombi resztką sił dopełzam do łóżka. Znacie to?