Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

środa, 23 lipca 2014

xxl czyli cellulit, dzwonnica i cumullusy

źródło: www.mother-power.pl

  Na luziku otworzyłam ostatnio numer popularnego czasopisma, który w dużej części poświęcony był paniom w rozmiarze xxl, a tam fotka, która obrazować miała pielęgnacje ciała - pulchna ,w domyśle, bo na taką nie wyglądała, pani prezentuje idealnie gładką pupę- zero cellulitu, bez jednej fałdki czy załamania skóry. Po prostu arcydzieło photoshopu!
   Może się czepiam, ale jeśli to ma pomóc w przełamaniu własnych uprzedzeń to raczej się nie udało- wieczorne porównania przed lustrem mojej i gazetowej prawie zepchnęło mnie w bezdenną otchłań kompleksów. Gdyby nie mój pragmatyzm dziewuchy ze wsi, to powinnam ciągle spadać w tą psychiczną przepaść jako bezkształtną masa (przez duże M),  ale za to z wielką, pofałdowaną i cellulitową d... I tak to zaufaj człowieku fachowej prasie, która powinna hołubić i dopieszczać swoje czytelniczki. Nic z tego! Porównując wszystkie znane mi kobiety, a także przeciętną z polskiej ulicy poważnie zastanawiam się kogo przedstawiają reklamy i wychodzi mi, że modelki nie mogą być z Ziemi! A jeśli z Wenus to z tej drugiej, dalszej strony. Najpewniej jednak  pochodzą z innej galaktyki i podstępem zostały zrzucone na nasz glob w celu pognębienia ziemianek. I wcale nie zamierzam promować otyłości- jeśli nie jesteś w ciąży, a nie widzisz swoich stóp to nie jest dobrze! Ale też przeciętna kobieta ma biodra (precz z frustrującymi ciuchami unisex), często spory biust (w Polsce zdecydowanie więcej niż C), kilka zbędnych fałdek, niedoskonałości i wad, które w sumie tworzą coś niepowtarzalnego i jedynego w swoim rodzaju.
  W zasadzie jeszcze nie zdarzyło mi się spotkać w życiu kobiety, która byłaby w pełni zadowolona ze swojego wyglądu- moje młodsze siostry, przyjaciółki i koleżanki zadręczają się wyolbrzymionymi problemami, których w rzeczywistości nikt nie zauważa. Przesyłając ostatnie zdjęcia najmłodsza siostra zaznaczyła, że kamizelka obciera jej .... boczki (!!!!). O Boziu! Tylko gdzie ona ma te boczki!!! Najbardziej śmieszy mnie przypuszczenie, że nasze "wady" są pilnie obserwowane i oceniane przez facetów. Z moich doświadczeń wynika, że mężczyzna jako istota nieskomplikowana postrzega świat syntetycznie, nie wnikając zbytnio, w będące przyczyną naszych kompleksów, szczególiki. Kobieta widzi kolor lakieru na paznokciach stóp, kształt obcasa w sandałku z zeszłego sezonu i jednodniowy "zarost" na łydce, a mężczyzna widzi po prostu nogi.


  Nawet z dokładnym rozróżnianiem kolorów bywa ciężko- kiedyś zmieniłam kolor włosów ma intensywną miedź, co kolega skomentował z miłym uśmiechem "ślicznego bakłażana masz na włosach". Dla mnie to szok- różnica między pomarańczową miedzią a fioletowawym bakłażanem wali po oczach. O ułomności tej części męskiego mózgu, która odpowiada za rozróżnianie kolorów utwierdziły mnie dyskusje toczone z Szanownym Małżonkiem przy malowaniu ścian czy wyborze dodatków. Ale to już całkiem inna historia. Wszystkie potencjalne nie dociągnięcia naszej urody dostrzegają tylko i wyłącznie inne kobiety, więc można zdecydowanie wrzucić na luz- nikt nie jest doskonały, a najbardziej krytyczna osoba najczęściej sama składa się z całej fury kompleksów. Ot, taka forma odreagowania, co najczęściej wygląda tak:

 Zresztą, czy mój brzuszek określa mnie jako człowieka? Czy ludzie zapamiętają mnie jako kogoś wesołego i miłego, czy jako pulchną babę z otyłością brzuszną? Czy w pamięci moich bliskich pozostanę jako kochająca mama, żona, siostra, czy jako ta bez manicure, ale za to z odstającymi uszami? Nigdy nie stanie się tak, że  będziemy ideałem dla całego świata- kiedyś komuś coś tam nie będzie się w nas podobało i trudno. Mój świat jest dość malutki, tworzy go kilka ważnych osób- wystarczy, że oni mnie akceptują.  No i nie ma zmiłuj się - jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma! No więc niech twórcy reklam, projektanci i ich kosmitki cmokną mnie w mój zaakceptowany cellulit!
   Szczególnie że upał niemiłosierny, więc i cellulit odsłaniam ochoczo niezbyt zważając walory moich nóg. Ale cóż- np.ostatnią niedzielę, mimo tropikalnej temperatury, wykorzystaliśmy między innymi na zwiedzanie krośnieńskiej wieży farnej, a tam trudno wspiąć się w estetycznie długiej kiecce, bo wieża ma wysokość zdecydowanie w rozmiarze xxl. Zresztą zobaczcie sami:
 
Po drodze można zwiedzić ekspozycję zegarów

wystawę obrazów


oraz obejrzeć krośnieńskie dzwony, w tym trzeciego co wielkości w Polsce- Urbana.
Dzwon nazwany tak został na pamiątkę św. Urbana- papieża, ale też
patrona właścicieli winnic, winnej latorośli, ogrodników, rolników i dobrych urodzajów. Został ufundowany przez słynnego krośnieńskiego kupca, komendanta i wieloletniego wójta Wolnego Królewskiego Krosna- Roberta Wojciecha Portiusa. Pochodzący ze Szkocji stronnik króla Jana Kazimierza był nie tylko jednym z najznamienitszych obywateli Krosna, ale też  odważnym jego obrońcą, a wieża i dzwon to nie jedyne jego inwestycje.










Trudy wspinaczki na dzwonnicę rekompensują oszałamiające widoki.


Dodatkową atrakcją był odbywający się na Rynku zlot starych samochodów.

 Wycieczka krótka i mimo stromych schodów dostępna dla przeciętnego przedszkolaka, szczególnie gdy troskliwie pomaga i asekuruje tata. Dla każdego mieszkańca Krosna i okolicy szczególnie interesujące jest zobaczenie miasta z innej perspektywy- wszystko wygląda inaczej. Dla nas zaskoczeniem był fakt, że Krosno to miasto zanurzone w zieleni, nawet osiedla bloków wyglądają jakby stały w lesie. Rozbawił nas za to widok krośnieńskiego bazaru- jak fawele pod żółtymi daszkami- mój najstarszy syn stwierdził, że Krosno to niezła metropolia skoro ma nawet swoje slumsy.
  A po południu oczekiwanie na burzę, bo cumulonimbusy "wyrosły" przeogromne i nie mają kompleksów co do swej puszystości. Wcale nie chcą by poprawiać ich photoshopem!


środa, 16 lipca 2014

Współczesna pani Nikt

"Być nikim to w gruncie rzeczy przywilej"
                                                      Simone de Beauvoir


  Ostatnio mój brat zarzucił mi, że wlokę się w ogonie cywilizacji gdyż nie posiadam konta na facebooku ani, o zgrozo!, skypa lub choć głupiego gg. Mówił to z obrzydzeniem na twarzy i tonem pełnym potępienia. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że numery wszystkich ważnych (dla mnie) ludzi mam w komórce, a do tych średnio ważnych mam adresy e-mailowe. Jeśli nie mam do kogoś kontaktu to jest mój świadomy wybór, gdyż prawdopodobnie mieści się on w trzeciej kategorii, czyli ludzi mało ważnych! Według współczesnych standardów mnie po prosty nie ma! Powinnam zalinkować moje Siedlisko na wszystkich możliwych forach,  a następnie nie marnować czasu na podziwianie Super Księżyca tylko pilnie postować i z wypiekami na twarzy liczyć lajki i komentarze. Czyli, teraz będzie według moich standardów, popychana atawistycznym stadnym pędem razem z innymi owcami wyskubywać resztki łąki  i baranim głosem beczeć na temat zbytnich tłumów przy wodopoju! Intelektualne resztki jakimi karmi się fb wyglądają gorzej niż trawa w lutym, a "smakują" pewnie podobnie dlatego trwam w niezmiernym zadziwieniu jak wyżywi się tam takie stado ludzi! Pomijam osoby dla których jest to darmowa reklama i forma komunikacji np. z klientami, bo to zdecydowana mniejszość.Ale cała reszta "zawiesiła się" w dziwnym letargu ograniczającym się do klikania, że coś tam lubi lub nie!  Brzydzi mnie stado, szczególnie obce i  anonimowe, dlatego po krótkim zachwycie zlikwidowałam nawet konto na nk- więcej było z tym problemów niż korzyści, i tak oto zostałam współczesną panią Nikt co traktuję jako swoją wielką zaletę.
  Oczywiście ktoś może mi zarzucić niespójność zasad bo jest przecież blog. Jest to jednak niezbyt narzucająca się forma kontaktu z moimi bliskimi rozsianymi po Polsce i Europie- kiedy mają na to ochotę i czas mogą zaglądnąć co u mnie, a strona wizualna tylko urozmaica takie zaglądanie. Zresztą pomysł wyszedł od mojej cioci, z którą widuję się 1-2 razy w roku, a która po obejrzeniu kilku moich decoupagowych prac stwierdziła, że fajnie by było takie coś pooglądać na bieżąco. I tak od słowa do czynu-  powstał mój wiejski, leniwie pisany pamiętnik. Miło mi gdy, od czasu do czasu zagląda tu czytelnik spoza rodzinno- przyjacielskiego grona- to mile łechta moją próżność. Bo wcale nie jestem surowym mnichem wyzbytym ludzkich żądz- lubię pobyć sobie próżna!

   Ostatnio bardzo zresztą blog został bardzo zaniedbany i tu kilka słów wyjaśnienie- po wielu latach zajmowania się tylko domem i rodziną ruszyłam na podbój świata biznesu i muszę przyznać, że czerpię z tej nowej ścieżki dużo satysfakcji. Oczywiście co za dużo to nie zdrowo- ilość obowiązków mnie przerosła- w domu wieczny bałagan, ogród zarośnięty, a pracownia pokrywa się kurzem. Zawsze staram się pracować najlepiej jak potrafię więc niedoróbki są przyczyną mojej frustracji i zgryzot, chciałabym podejść do tego filozoficznie i ze spokojem- kurz w holu i zachwaszczone ziemniaki to jeszcze nie koniec świata ale....Zaczęłam skrzętnie omijać wszystkie blogi wnętrzarsko- ogrodnicze, żeby dopracowane fotki wypielęgnowanych rabatek i stylowych domów nie przyprawiły mnie o depresję połączoną z aktami agresji! Oj! Jak ja nienawidzę ich autorek! U mnie wygląda to tak:
ziemniaki walczą o przetrwanie
w sadzie kwitnie bujna łąka

 


a zabłąkane ziarenko dyni próbuje przejąć taras.
Nie jest też tak, że nic nie robię tylko pracuję. Oczywiście w wolnych chwilach coś tam wymyślam ale ponieważ chwil wolnych nie za wiele to i prac także. Sobotni poranek udało mi się wykorzystać na wyprawę do Dukli. Moja zdobycz to malutki zestaw kawowy, który ozdobił kredensik z poprzedniego postu- mała rzecz, a cieszy!
 





  Może też dlatego,że nie narzekam na nadmiar wolnego czasu nie marnuję go na tworzenie fikcyjnego grona znajomych, wolną chwilkę wolę poświęcić konkretnej osobie lub działaniu. I mam nadzieję, że tak już zostanie.
super księżyc nad Siedliskiem