Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

piątek, 29 listopada 2013

Praca z przerwą na blogowanie w obłokach

 Oj zaniedbałam mój blog strasznie! Tak to jest gdy ktoś równocześnie stara się ogarnąć kilka rzeczy na raz. Po prostu praca, praca, praca... Ponieważ chwalenie się planami nie wpływa korzystnie na ich realizację (presja otoczenia tylko zwiększa stres) nie będę jeszcze zdradzać szczegółów. No ale pierwsze koty za płoty! Chwilka przerwy dobrze mi zrobi więc sobie troszkę pobujam (czyt. pobloguje) w obłokach.
  W Siedlisku po kilku ponurych i deszczowych dniach nadszedł wyjątkowo pogodny i trochę mroźny poranek. Po prostu pięknie! Kurzo- kozie towarzystwo radośnie wyległo przewietrzyć piórka i sierść w jesiennych promieniach słońca. Nie chcieliśmy być gorsi, więc razem z psami ruszyliśmy na obchód Siedliska. Las cichy i nagi, ziemia zamarznięta i tylko leszczynowe "farfocle" są zapowiedzią odrodzenia życia.




Oczywiście psy szalały udając groźne i złe, szczekając i szczerząc na siebie zęby. Cóż, to takie niewinne przepychanki choć na zdjęciach wygląda groźnie.




 Bardzo przypomina mi to zabawy chłopców- niekiedy słysząc podejrzane zamieszanie krzyczę ze schodów- Co tam się dzieje?! Odpowiedź jest zawsze ta sama - Nic! Bawimy się! Wychodzę z założenia,że dopóki przysłowiowa krew się nie leje to nie będę wkraczać, a chłopcy raczej nie dają mi powodów do interwencji.
Długie wieczory sprzyjają "pracy twórczej". Spędzam wieczory na decoupage'u realizując wszystkie pomysły, które dojrzewały przez, ogólnie mówiąc, sezon wegetacyjny.



A przede mną jeszcze sterta szycia. Ależ się cieszę!
Czy pamiętacie dziwną budowlę pokazywaną w sierpniu? Muszę przyznać, że nikomu nie udało się rozwiązać zagadki, dlatego dziś mała podpowiedź wynikająca z postępu prac:


  A na zakończenie bajkowy księżyc, który jakiś czas temu udało mi się sfotografować nad Pogórzem Strzyżowskim. Niekiedy w codziennym zamieszaniu warto przystanąć choćby na chwileczkę, bo można zobaczyć wtedy takie zwykłe-niezwykłe widoki. Nie na darmo mądre przysłowie mówi "śpiesz się powoli"- nic gorzej nie wpływa na jakość naszej pracy niż pośpiech, panika i, jak to nazywam szał z rozwianym włosem i obłędem w oczach. Jeszcze mi się tak nie zdarzyło żeby to się dobrze skończyło! Dlatego codziennie staram się przez chwilkę po prostu nic nie robić- popatrzeć w niebo, pobujać w obłokach...Taki reset systemu i od razu chce mi się iść dalej do przodu!



piątek, 1 listopada 2013

Pomysły z mgły


Poranne mgły , które niekiedy utrzymują się przez kilka godzin otulają świat jak kłębek waty tłumiąc wszystkie dźwięki. Wtedy Siedlisko trwa po za czasem i światem, samotne i ciche, jakby martwe. To trochę straszne ale równocześnie piękne godziny. Potem powoli mgła najpierw staje się jaśniejsza, aż wreszcie, snując się przy ziemi spływa do doliny jak mleczny wodospad uciekając przed co raz mocniejszymi promieniami słońca. Siedlisko się budzi do życia. Jedynym śladem po porannej mgle są lśniące jak brylanty krople rosy.


 
  Oto zostaliśmy, jak to się dawniej mawiało, badylarzami. A wszystko przez Szanownego Małżonka i dżem. W tym roku przygotowałam całkiem sporo domowych dżemów, które w mojej rodzinie cieszą się niesłabnącą popularnością i jadane są w zasadzie na każde śniadanie. Kilka tygodni temu, smarując kanapkę czereśniowym  Mąż doznał cudownego objawienie i stwierdził, że może zajmiemy się produkcją domowych dżemów. Cóż przyznaje, że pogrążona w lekturze porannej gazety i chyba otumaniona mgłą słuchałam go jednym uchem i przytaknęłam odruchowo i niefrasobliwie.  Pomysły mojego męża nigdy nie są zwykłe- jeśli pies to wielki, jeśli firma to przynajmniej ogólnopolska, a telefon z bajerami -zawsze dzieła z rozmachem, a umiar to rzecz mu obca! Kolejnego mglistego poranka radośnie oświadczył, że pojedziemy dokupić trochę sadzonek malin i truskawek, no bo te dżemy to trzeba z czegoś robić. O święta naiwności, znam swojego Małżonka 17 lat i chyba powinnam była przewidzieć jak to się skończy!  Pojechaliśmy, a potem przywieźliśmy... 240 sadzonek malin i 350 sadzonek truskawek. No i sadziliśmy je, sadzili i sadzili... Myślałam, że dostanę skoliozy kręgosłupa ale efekt jest prawie piorunujący- na miarę chudych malinowych badylków i mizernych truskawkowych listków. Jak to na początku często bywa. Małżonek chodzi dumny jak paw i już się czuję dżemowym potentatem, oczywiście na skalę ogólnopolską. Wniosek- chcecie mieć pomysłowego i aktywnego męża - karmcie go domowym dżemem! Czereśnie mają nie tylko boski smak ale i moc!


  Ja działam trochę mniej spektakularnie. Ponieważ chcę na wiosnę powiększyć obsadę stajenki potrzebuję dodatkowego pastwiska. Porządnego pastwiska, a nie chaszczowiska porośniętego chabaziami jak z sennego koszmaru wiejskiego pastuszka. Zabrałam się do tego metodycznie- w tym roku orka.
Genialnym pomysłem są kółka rolnicze, dzwonię i za przyzwoite pieniądze mam do dyspozycji wybór sprzętów rolniczych wraz z fachowym kierowcą. Ten jaszczewski orze jakby chciał piekło wykopać- nie oprze mu się żaden pień ani słupek graniczny!

Kiedy już wszystko zaorane i posadzone nad Siedliskiem zachodzi słońce. Jutro znów obudzimy się w bezmiarze mlecznej ciszy. Czekam na nowe pomysły Męża!