Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

czwartek, 31 marca 2016

Wiosenne mniam mniam i inne świątezne atrakcje

  Wiosna, wiosna! A przynajmniej tak mi się wydaje choć kierując się mądrościami ludowymi może jeszcze być różnie. Nie ma jednak co narzekać, bo kwitną przebiśniegi, przyleciały bociany, w lesie pełno młodziutkich listków, a w mrowisku ruch jak... w mrowisku. Cieszmy się więc wiosennymi drobiazgami!


  Z założenia lubię małe przyjemności- nie obciążają portfela, nie burzą rytmu dnia ani domowego porządku, a poziom endorfin wędruje do góry. Niekiedy to książka z antykwariatu, niekiedy rozkwitająca gałązka, a niekiedy coś pysznego- zależy od nastroju i potrzeb.
 Ostatnio był to udany staroć, który zawisł na honorowym miejscu świetnie wpisując się w potrzeby- uzbierałam już troszkę wyposażenia do miniaturek, a niektóre rzeczy są ładne i warte wyeksponowania.

  W tym roku postanowiliśmy się solidnie przygotować do świąt, szczególnie jeśli o stronę kulinarną chodzi- czyli uwędzić szynkę. Już kiedyś taką przygotowałam i była przepyszna. Niestety wędzarnia jest elementem grilla, więc cała praca odbywa się na zewnątrz, a podtrzymywanie ognia, a raczej dymu, wymaga stałej uwagi. Nie da się załadować paleniska, podpalić i iść do domu. Ponieważ zimno było tak przejmujące, że uszy mi prawie odmarzły i chyba złapałam zapalenie pęcherza, szynka nie jest wędzona tylko podwędzana, a potem, już zgodnie z przepisem, parzona. Choć może nie wygląda tak reprezentacyjnie jak wędliny ze sklepowej lady to jest bardzo smaczna, lekko słona i co najważniejsze sucha, a więc nie grozi jej "oślizłość" po trzech dniach pobytu w lodówce. Przepis wymaga czasu i pracy ale moim zdaniem raz na jakiś czas naprawdę warto.

samotna szynka marznie w wędzarni


 Dzięki Bogu potem było już lepiej, czyli całkiem ciepło i przyjemnie, więc rzuciłam się w wir świątecznych przygotowań z myciem okien na czele. Najwięcej czasu zajmuje niestety mycie  błotnistych odcisków kocich łap, dlatego zgrzytając zębami obiecałam winowajczyni, że następnym razem przerobię ją na futrzaną froterkę jeśli nie nauczy się pukać do okna futerkową częścią kociej dłoni. Nusia odniosła się do tego ze stoickim spokojem graniczącym z lekceważeniem!
W piątek wieczorem Sznowny Małżonek zaglądnął do kotłowni zaniepokojony dziwną, biorąc pod uwagę głośną pompę, ciszą. No i nie mogło być inaczej- szlag trafił pompę do wody w najgorszym z możliwych dni! Przypuszczam, że nie tylko nas spotykają takie rzeczy- niezbędne do życia urządzenia psują się przed dniami świątecznymi, a dzieci chorują w sobotę wieczorem! Oczywiście żaden fachowiec z ogłoszenia w życiu nie przyjedzie w wielką sobotę, więc oczami wyobraźni ujrzałam swą lekko podśmierdującą rodzinę jedzącą święcone jaja z plastikowych tależyków i piekącą świąteczną kiełbasę na ognisku. Z radością powitałam deszcz w sobotę podstawiając pod rynny wszelkie wolne naczynia oraz próbując przekonać dzieci, że to może być fajna zabawa pt. "Wielkanoc w czasach średniowiecza".  Poczułam się jak mieszkaniec trzeciego świata!
 Na szczęście zgodził się przyjechać znajomy kolega elektryk,bo jak mieliśmy nadzieję problem jest raczej natury elektrycznej niż hydraulicznej, i po 15 minutach pracy wróciliśmy ze średniowiecza do wygodnych czasów współczesnych chwaląc go pod niebiosa i obdarowując ekologicznymi jajami. Święta zostały uratowane! Alleluja!!!

sobota, 5 marca 2016

Popołudnie w Dalmacji



 Okropnie ciągnie się ta szaro-bura pogoda! Zapragnęłam trochę wakacyjnego klimatu, a że ostatnio miałam więcej czasu udało mi się skończyć kolejną miniaturkę czyli chorwacką uliczkę w skrzynce na wino. Mam nadzieję, że właściwie  oddałam atmosferę cichego popołudnia na obrzeżach starego miasta gdzieś w słonecznej Dalmacji.

 Mieszkańcy domu dysponują własnym ogrodem i winnicą, a sprzedaż owoców i wina własnej produkcji zasila domowy budżet.
















 

 Kamienne mury i ulica powstały z pudełek na jajka,a meble, drzwi i żaluzje z grubej tektury introligatorskiej. Arbuz ulepiłam z modeliny FIMO, morele to po prostu kulki z karabinu ( w zasadzie to nawet nie wiem czy wyglądają jak morele), a buteleczka to zdobycz z targu staroci.
 


 Bok skrzynki ozdobiłam lawendowym bukietem w technice decoupage, podobnie zresztą jak widok ogrodu.
















  Skrzynka powędrowała już do nowej właścicielki, której, jak mam nadzieję, przypomni miłe, wspólne wakacyjne chwile.