Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

środa, 25 czerwca 2014

Warsztaty decoupage = słodka wolność dzieciaka

autor: Krzyś
      Za nami część planowanych imprez czyli Dzień Ojca i urodziny mojego średniego syna organizowane dla jego przyjaciół. Od wielu lat stosuję podwójny system obchodów czyli luzackie imprezki dla kolegów i bardziej "sztywniackie" dla rodziny, dzięki czemu wszyscy czują się usatysfakcjonowani. Jak wiadomo inne oczekiwania w związku z takim spotkaniem ma ponad osiemdziesięcioletnia babcia, a inne rozbrykany nastolatek i lepiej nie próbować tego łączyć! Może taki system wymaga więcej pracy ale zapewnia "spokój duszy". No i co dwa torty to nie jeden!

 Ponieważ letnia pogoda nam sprzyjała pomyślałam, że dobrze będzie połączyć w jednym torcie kilka letnich pyszności czyli słodkie lody, leciutka beza i aromatyczne truskawki. Tak powstał tort lodowo- bezowy na kruchym spodzie- ponieważ po zrobieniu bezy zostają żółtka zagospodarowałam je na kruche ciasto.Całość polana sosem truskawkowym, choć oczywiście świetnie pasuje też bita śmietana. Tort jest szybki, prosty i nie drogi, a smakuje bosko! Przepis oczywiście na stronie o gotowaniu.

   Urodziny syna dostarczyły mi całkiem niespodziewanej frajdy- ponieważ moja przyjaciółka przywoziła swoich synów na imprezę urodzinową, zaproponowałam jej wspólne mini warsztaty decoupage. Dzieci zajęte bliżej nieokreślonymi szaleństwami dały nam święty spokój, a my oddałyśmy się twórczości kompletnie tracąc kontakt z otoczeniem. Biorąc pod uwagę, że po domu brykało nastoletnie komando- demolka myślę, że wzniosłyśmy się na szczyty oderwania od rzeczywistości! Decoupag'owy warsztat na kuchennym stole pochłonął nas całkowicie dając dzieciom niespodziewany zakres wolności! Oj, wykorzystali ją na całego!

  Udało mi się skończyć kredensik z zeszłorocznych staroci, dwie deseczki (z czego jedną już podarowałam tacie jako niezniszczalną kartkę z okazji Dnia Ojca), pojemnik i dwie podstawki pod kubeczki (akurat jak znalazł na poranne kawy dla mnie i Szanownego Małżonka).





 Czyli 200% normy i to z prawdziwą przyjemnością. Miał być jeszcze śpiew na ustach, bo przyjaciółka zaproponowała wiejskie zawodzenie zwyczajowo towarzyszące darciu pierza, ale uznałam, że okna pootwierane, ludzie nas usłyszą i ktoś posądzi Szanownego Małżonka o przemoc w rodzinie, więc lepiej nie!
     Na koniec dorzucam fotkę domowej nutelli o której pisałam poprzednio. Tym rasem robiłam zdjęcia zaraz po przygotowaniu, bo wiem z doświadczenia, że pełny słoiczek to widok rzadki i krótkotrwały. Link i moja wersja przepisu na stronie o gotowaniu.


P.S. Pełnia w tym miesiącu była tak niesamowita, że robiąc zdjęcia zastanawiałam się kiedy na jej tle zobaczę słynną sylwetkę E.T. lub przynajmniej jakiejś zwyczajnej czarownicy na miotle.


środa, 11 czerwca 2014

Obgryziona matka z kolcami


   Dzień Dziecka minął już dawno smętnie i deszczowo, a w związku z ostrą pracą nad poprawą ocen został przesunięty na "jaśniejsze" dni. Niestety, po szkolnych wywiadówkach zaistniało zagrożenie, że zamorduje swoje dzieci, a na wszelkie sugestie uprzyjemniania im życia reagowałam zmieniając się w matkę kaktusopodobną! Poprawicie oceny będzie przyjemnie, a teraz tylko mrok, łzy i cierpienie! Aż do następnej wywiadówki!
    Bardzo kocham moich chłopców, ale nie jest to miłość ślepa i niewolnicza, ponieważ, jakkolwiek źle by to zabrzmiało, najbardziej kocham siebie! Jest to dla mnie podstawa zdrowego i asertywnego stosunku do bliźniego swego o czym już kiedyś wspominałam. Dlatego moi mali terroryści dobrze wiedzą, że kiedy przeginają nie ma litości, a w domu zapanuje ciężka atmosfera, dziwnym trafem powtarzająca się pod koniec każdego półrocza. Z moich doświadczeń wynika, że jeśli nie traktujemy dzieci jak istoty upośledzone, jeśli pozwalamy im na błędy i ich konsekwencje, a wszelkie kombinatorstwo i cwaniactwo dusimy w zarodku szybciej niż nam się zdaje odnajdziemy w nich partnerów. No i chyba najważniejsze -dziecko to całkiem osobny człowiek, który ma swoje nastroje, pasje i zdanie w różnych kwestiach, szanuję to i rozumiem, ale takiego samego szacunku wymagam dla siebie- bywam w złym nastroju, lubię mieć czas dla siebie oraz mam prawo do decydującego zdania na wiele spraw.
   Najlepszym porównaniem wychowania dzieci wydaje się być pakowanie walizki. Na początku życia dziecko to taka pusta walizka, a my wkładamy do niej różne umiejętności, nawyki, zwyczaje ale też upychamy po kątach wady i wychowawcze błędy. I tak to sobie trwa, aż nasz słodki bobasak zmieni się dryblasowatego nastolatka i któregoś dnia zatrzaśnie nam walizkę przed nosem. A wtedy już przepadło- będziemy w sposób zaskakujący i nieprzewidywalny obdarowywani zawartością walizki, która stać się może przyczyną naszej radości i dumy lub łez i zgryzoty. Dlatego moje trzy "walizki" pakuje starannie i z rozwagą, choć generalnie na luzie. Przecież dzieciaki to kupa szczęścia...
    Żeby jednak nie było, że taka ze mnie matka-hetera "wyczarowałam" chłopakom domkowy krem czekoladowy. Słowo "wyczarowałam" jest jak najbardziej adekwatne bo dzięki kilku czynnościom zamieniamy banalne składniki w mega-pyszność. Wiem bo podjadam! Przepis znalazłam tutaj razem z innymi pysznościami. Oczywiści zdaje sobie sprawę, że zdrowa żywność to to nie jest ale na pewno zdrowsza niż sklepowa, a mały grzeszek od czasu do czasy jeszcze nikomu nie zaszkodził! Oczywiście z fotki nici- zrobiłam tylko próbną połowę porcji, która zniknęła jak wchłonięta przez czarną dziurę. A precyzyjnie trzy czarne dziury. Może zdążę następnym razem.

  Zresztą obecnie i tak pławimy się w truskawkowych smakach, a jak się okazało są też inni chętni. Niestety nasze poletko zostało odkryte przez bażanta smakosza, któremu trudno dogodzić, bo któregoś ranka zastaliśmy truskawnik przetrzebiony z licznymi śladami wybrednego apetytu. Wszędzie walały się niedojedzone ogryzki!

Mój średni syn-racjonalizator wzniósł się na wyżyny pomysłowości konstruując pośpiesznie stracha antybażantowego, który skutecznie broni teraz truskawek.



  Piękną pogodę wykorzystałam na prace rolne- ziemniaki podorane, siano schnie czekając na skopienie. Niestety, licząc na chłodniejsze warunki pracy, wybrałam się pod wieczór co przypłaciłam prawie pożarciem żywcem. Jako komarza stołówka wyglądałam potem tak:

  Stąd wniosek, że jadam za mało odstraszających komary posiłków, które sprawiają, że nasza skóra nie pachnie zbyt apetycznie. Więcej chili, czosnku i cebuli, no i więcej piwa! Pierdzielić względy społeczne- komunikacją publiczną nie jeżdżę, całuję tylko męża, którego żywię podobnie, więc nikogo nie zagazuję! W zaszłym roku zadziałało to może zadziała i w tym!
W ramach leczenia ciała i duszy, wysmarowana Fenistilem i z chłodnym piwkiem (oczywiście w celach leczniczych!) oddałam się pracy nad kolekcją ozdobnych letnich świec.