Będąc młodą (duchem i doświadczeniem!) rolniczką zetknęłam się z twardymi prawami natury, które sprawiły, że szybko zeszłam z rolniczych obłoków na twardą ziemię i otarłam się o zaczątki obłędu.
PRAWO PIERWSZE- Ze wszystkich roślin jakie znam chwasty w moim warzywniku rosną najszybciej. Podejrzewam, że walka z nimi to kara za jakieś przeszłe i przyszłe grzechy i muszą to być wyjątkowo ciężkie grzechy. Plewienie śni mi się po nocach, a każdy spacer kończy się tikiem nerwowy polegającym na przebieżce przez zarośnięte grządki świńskim truchcikiem połączone z wydzieraniem co większych chabazi. Kiedy uda mi się doprowadzić do porządku jeden koniec...
...drugi wygląda już tak:
Z tego wszystkiego tylko ziemniaki można pokazać spacerującym gościom
Zakładając warzywnik miałam mgliste wyobrażenie siebie spacerującej pośród wypielęgnowanych, bujnych warzywek i zbierającej malownicze plony do wiklinowego koszyczka. Ot taka starsza, wsiowa wersja Ani z Zielonego Wzgórza. Ha, ha, ha! O święta naiwności! Bujne i wypielęgnowane to ja mam perz, osty i różne trawska, a w koszyku (plastikowym bo wiklinowy zeżarł pies) noszę rękawiczki do plewienia!
PRAWO DRUGIE - nigdy, ale to nigdy nie nadejdzie chwila, kiedy nie ma nic do zrobienia. Budzę się z gotowym planem działania na dany dzień i usypiam ze świadomością, że czegoś znów nie zdążyłam zrobić. Tak w zasadzie to czuję się jak Bóg- On też ogarniał pustkę i chaos tworząc oczekiwany ład i porządek. Tyle, że On miał na to sześć dni, a ja codziennie zaczynam od nowa i jeszcze nie udało mi się dojść do szczęśliwego finału. Mając w pamięci film "Bruce wszechmogący" liczę na cud- codziennie sprawdzam, ale zupa nie chce mi się rozstąpić...To chyba najlepiej świadczy o przemęczeniu!
PRAWO TRZECIE- nawet najbardziej dopracowany plan jest nic nie wart w zderzeniu z rzeczywistością. Na drodze do idealnego porządku w Siedlisku stają mi psujące się sprzęty, pogoda, chore dzieci i wiele innych niespodzianek. Nic mnie nie zadziwi, więc jeśli na Siedlisko spadnie meteor to zaplanuje wokół skalniaczek, który zarośnie trawskiem, niewyplewiony z braku czasu, podkopie i obsika go Killer, a jeśli nie uschnie to na koniec zeżrą go ślimaki. Ot proza życia! Nie ma co rąk załamywać tylko poczekać, aż spadnie kolejny. Ze zgrozą i zawiścią oglądam dopracowane i wypielęgnowane domy i ogrody pokazywane na innych blogach! Wpędzają mnie one w depresję i poczucie winy, a ich niewinne właścicielki tworzę długą listę moich osobistych wrogów!
Chyba było widać, że jestem na dobrej drodze do wariatkowa, bo na wysokości zadania stanęła bliska mi koleżanka, która gościła u siebie chłopców i mój najlepszy z mężów, który zaproponował sobotnie rozrywki polegające na spacerach, restauracjach i kinie. Czyli lenistwo na całego! W niedzielę obudziłam się o 10.30 bez obsesyjnych myśli o plewieniu, czyli było warto! Jeszcze chwilę będę całkiem normalna! Dziękuje Wam kochani!
W ramach rozrywek uszyłam zasłony do altany, które chronią przed całkiem w tym roku gorącymi promieniami zachodzącego słońca. Jak stwierdził kolega- lekko trąci dekadencją, ale sprawdza się dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz