Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Prawa natury i rolniczy obłęd

Ilość prac sprawia, że mimo codziennego przyrzekania sobie, że wieczorem zasiądę do komputera, energii starcza mi tylko na przejrzenie poczty bo nawet odpisywanie przekładam na kiedy indziej. Oczywiście "kiedy indziej" nadchodzi dopiero kiedy leje.
 Będąc młodą (duchem i doświadczeniem!) rolniczką zetknęłam się z twardymi prawami natury, które sprawiły, że szybko zeszłam z rolniczych obłoków na twardą ziemię i otarłam się o zaczątki obłędu.
PRAWO PIERWSZE- Ze wszystkich roślin jakie znam chwasty w moim warzywniku rosną najszybciej. Podejrzewam, że walka z nimi to kara za jakieś przeszłe i przyszłe grzechy i muszą to być wyjątkowo ciężkie grzechy. Plewienie śni mi się po nocach, a każdy spacer kończy się tikiem nerwowy polegającym na przebieżce przez zarośnięte grządki świńskim truchcikiem połączone z wydzieraniem co większych chabazi. Kiedy uda mi się doprowadzić do porządku jeden koniec...
...drugi wygląda już tak:
Z tego wszystkiego tylko ziemniaki można pokazać spacerującym gościom
  Zakładając warzywnik miałam mgliste wyobrażenie siebie spacerującej pośród wypielęgnowanych, bujnych warzywek i zbierającej malownicze plony do wiklinowego koszyczka. Ot taka starsza, wsiowa wersja Ani z Zielonego Wzgórza. Ha, ha, ha! O święta naiwności! Bujne i wypielęgnowane to ja mam perz, osty i różne trawska, a w koszyku (plastikowym bo wiklinowy zeżarł pies) noszę rękawiczki do plewienia!
PRAWO DRUGIE - nigdy, ale to nigdy nie nadejdzie chwila, kiedy nie ma nic do zrobienia. Budzę się z gotowym planem działania na dany dzień i usypiam ze świadomością, że czegoś znów nie zdążyłam zrobić. Tak w zasadzie to czuję się jak Bóg- On też ogarniał pustkę i chaos tworząc oczekiwany ład i porządek. Tyle, że On miał na to sześć dni, a ja codziennie zaczynam od nowa i jeszcze nie udało mi się dojść do szczęśliwego finału. Mając w pamięci film "Bruce wszechmogący" liczę na cud- codziennie sprawdzam, ale zupa nie chce mi się rozstąpić...To chyba najlepiej świadczy o przemęczeniu!
PRAWO TRZECIE- nawet najbardziej dopracowany plan jest nic nie wart w zderzeniu z rzeczywistością. Na drodze do idealnego porządku w Siedlisku stają mi psujące się sprzęty, pogoda, chore dzieci i wiele innych niespodzianek. Nic mnie nie zadziwi, więc jeśli na Siedlisko spadnie meteor to zaplanuje wokół skalniaczek, który zarośnie trawskiem, niewyplewiony z braku czasu, podkopie i obsika go Killer, a jeśli nie uschnie to na koniec zeżrą go ślimaki. Ot proza życia! Nie ma co rąk załamywać tylko poczekać, aż spadnie kolejny. Ze zgrozą i zawiścią oglądam dopracowane i wypielęgnowane domy i ogrody pokazywane na innych blogach! Wpędzają mnie one w depresję i poczucie winy, a ich niewinne właścicielki tworzę długą listę moich osobistych wrogów!
  Chyba było widać, że jestem na dobrej drodze do wariatkowa, bo na wysokości zadania stanęła bliska mi koleżanka, która gościła u siebie chłopców i mój najlepszy z mężów, który zaproponował sobotnie rozrywki polegające na spacerach, restauracjach i kinie. Czyli lenistwo na całego! W niedzielę obudziłam się o 10.30 bez obsesyjnych myśli o plewieniu, czyli było warto! Jeszcze chwilę będę całkiem normalna! Dziękuje Wam kochani!
W ramach rozrywek uszyłam zasłony do altany, które chronią przed całkiem w tym roku gorącymi promieniami zachodzącego słońca. Jak stwierdził kolega- lekko trąci dekadencją, ale sprawdza się dobrze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz