Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

niedziela, 19 października 2014

Czterdziesty październik czyli ulotne piaski czasu


 Kajam się i proszę o wybaczenie siostry kochane, wierne przyjaciółki, dawne koleżanki i tajemnicze nieznajome- organizacja pracy i czasu u mnie ostatnio szwankuje więc na pisanie brak mi czasu. Wrzesień to w ogóle była jazda po bandzie. Jak chyba większość matek wielodzietnych we wrześniu miałam ochotę uciec z domu, zmienić nazwisko oraz zapuścić brodę w celu utrudnienia identyfikacji. Przez dwa letnie  miesiące ogarnęłam jako tako rzeczywistość i ,co najważniejsze, nie musiałam się zrywać bladym świtem, aby odstawić potomków do szkoły. No i masz babo placek! Wrzesień nadszedł zbyt szybko i podstępnie, przygniatając mnie do podłogi nadmiarem obowiązków. Po tygodniu stwierdziłam, że chyba zwariuję - będę biec przez wieś z dzikim błyskiem w oku, drąc na sobie koszulę i wyjąc potępieńczo. Jedyna nadzieja w "poprawinach z lata", czyli zaplanowanym na koniec września wyjeździe do Chorwacji. Wizja słońca, plaży i nicnierobienia trzymała mnie przy życiu oraz zdrowych zmysłach. No i było warto.! Wróciliśmy opaleniu i wypoczęci, a słoneczne endorfiny trzymać nas będą przynajmniej do stycznia!





autor Tomek

autor Tomek

  Tym bardziej że cudowny październik nie szczędzi nam słońca.Widoki piękne jak na kiczowatych pocztówkach i tylko chłodne wieczory przypominają, że to już jesień w pełni. Nawet pojedyncze deszczowe dni nie psują obrazu ogółu i mam wielką nadzieję że ta idylla potrwa długo. Zresztą roślinki nie wybierają się jeszcze spać- zielone liście dyń, owocująca fasolka i kwitnące cukinie. Nawet nie ma jak posprzątać grządek.






  Za to piwniczka wypełniona po brzegi jak na zimę stulecia. Jeszcze co nieco zostało do przetworzenia, ale w zasadzie to już finał. Wielki wkład ma w tym moja Babcia, która mimo wieku skrzętnie kisi, marynuje i pasteryzuje co się tylko da, a że sama ma ograniczenia dietowe swoje dzieła oddaje rodzinie. Niech żyje sto lat!

  Trochę sentymentalna aura sprawia, że mam ochotę na dumanie o życiu przy lampce cudownego białego wina, którego spory zapasik przyjechał z nami do Polski. Obejrzałam już 40 pięknych, złotych jesieni- tak, tak, za kilka dni stanę się "ryczącą czterdziestką" z prawdziwego zdarzenia. Biorąc pod uwagę długowieczność mojej rodziny to dopiero południe mojego życia, więc obrazowo mówiąc, nie czuję piasków czasu przysypujących się przez palce raczej motylą lekkość, ale nie zmienia to faktu, że wszyscy wokół sądzą coś zupełnie innego. Od własnej rodzicielki usłyszałam coś o opadających płatkach, znajomi mrugają porozumiewawczo na wieść o imprezie urodzinowej, a ulubiony kolega czterdziestolatek odmawia przedłużania umów bo nie wie ile jeszcze pożyje!  Cały świat wokół z jakiegoś nieznanego mi powodu uznał, że czterdzieste urodziny to jakaś magiczna czy graniczna data po której zacznie się .... No właśnie co się zacznie? Zaczynam czuć się troszkę zaniepokojona i tylko Szanowny Małżonek podtrzymuję mnie na duchu komplementując urodę niezależnie od daty i zapewniając o wielkiej miłości nawet wtedy gdy całkiem padnięta, jak nie przymierzając zdechła kura, idę spać o 21.  Mąż to jednak jeden z lepszych wynalazków naszego świata!  Pożyjemy zobaczymy! Wielka feta już za tydzień! Goście zaproszeni, menu ułożone, kreacja wisi w szafie. Będzie zabawa do białego rana!!! Tak w zasadzie sobie myślę, że czterdzieste urodziny to mogę obchodzić częściej bo sprawiają mi wielką przyjemność- czuję się na dwadzieścia lat + dwadzieścia lat doświadczenia! No i jeszcze te prezenty!
   A jeśli o dobrach materialnych mowa ostatnie zdobycze z targu w Dukli to:

kosz na orzechy (w hurcie)

miska na orzechy ( w detalu)

2 ramki

półeczka na mini pierdułki

gliniany talerz.
  

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz