Jestem ze wsi i jestem z tego dumna.

niedziela, 2 czerwca 2013

...byle do niedzieli...


  Rozgardiasz jaki panuje w Siedlisku to połączenie wybuchu jądrowego z małym trzęsieniem ziemi i błotną lawiną.  Ot taki nasz prywatny armagedon, który powoduje, że na wiele innych spraw nie mam czasu przez sześć pracujących dni tygodnia. Muszę jednak przyznać, że sprawiedliwie odkładam nie tylko prowadzenie bloga ale też prasowanie.
  Dzieci zyskały wspaniały plac zabaw z wielką piaskownicą, gdzie spędzają każdą bezdeszczową chwilkę, Jaguśka wypasioną budę i wielki wybieg, a budowa altanki z grillem zmierza ku szczęśliwemu końcowi.










Deszcz ma też swoje dobre strony- wszystko pięknie rośnie, oczywiście z trawą na czele i wreszcie odżył nasz sad. Udało mi się skończyć ogródek ziołowy z recyklingowanych opon, które pomalowałam w różne wzory, a prawie każda "opowiada" swoją historię o Siedlisku. Pomysł wypatrzony w internecie pozwolił za jednym zamachem zagospodarować stare opony i zaoszczędzić na doniczkach. Miód na mój skąpy charakter!






I tylko kaktusy cierpią w ciszy...
Niestety nie wszystko idzie gładko.
  Na przykład Jagusia źle znosi przenosiny do nowego lokum czyli wybiegu ze stylową budą. Buda chyba nie spełniła oczekiwań i nie jest w jej stylu, bo została już zdewastowana, a nasz szalony pies zachowuje się jak górnik na proteście w stolicy rwąc co sił w zębach fragmenty psiej architektury. Widocznie styl "wiejska chata" jest zbyt mało wyrafinowany jak na jej gust, bo tak wygląda buda od tyłu:

Swoją drogą w czasie budowy psiego wybiegu publicznie pokazywany był tylko Killer budząc wesołość ekipy, która trwała w przekonaniu, że to dla niego. Ha, ha, ha! Miny im zrzedły gdy mąż wyprowadził na spacer Jagusię.
  Wykonane częściowo fundamenty garażu i koziarni (zwanej przez majstra, ku zgorszeniu mego małżonka stajenką) giną w zwałach błota, a rozmiękła ziemia uniemożliwia wjazd sprzętu potrzebnego do wykończenia prac. Podobnie zresztą jak miejsce pod piwniczkę, które obecnie stanowi prywatne bagienko.

  Całe szczęście, wszystkie prace są tak zaplanowane, że mamy margines czasu na ich wykonanie, więc nie jest źle. Bo niestety po niebie przetaczają się większe lub mniejsze chmurzyska gubiąc po drodze to deszcz to grad. W tej sytuacji najważniejszy jest spokój i pogoda ducha.




  Oczywiście pogodę ducha staram się zapewniać sobie szczególnie w niedzielne poranki gdy wiem, że nic nie muszę robić. Jestem gorącą zwolenniczką niedziel wolnych od pracy bynajmniej nie ze względów ideologicznych ale higienicznych. Chodzi o higienę zdrowia psychicznego. Nie można pracować cały tydzień bo nie wytrzyma tego żaden normalny człowiek, a stwierdzenie, że jest inaczej świadczy o pracoholizmie, który się leczy jak każdy inny -olizm. To w niedzielę wymyślam nowe dania i dekupażuje, leniwie poczytuje gazetki albo zwyczajnie bujam myślami w obłokach. Wreszcie mogę pospać dłużej i z czystym sumieniem NIC nie robić! Po prostu ładuję akumulatory na następny tydzień.  Zresztą nie bądźmy sprytniejsi od Boga, nawet on ma jeden dzień w tygodniu wolny!

 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz