Jeszcze w zeszłym tygodniu miał być post optymistyczny- wiosenne promienie słońca, świergot ptasząt, woń pierwszych kwiatów i inne takie duperelki. Miało być o wiosennej modzie- moich ukochanych, kobiecych sukienkach i czółenkach. Ale nie było....Za to było tak:
W nocy obudził mnie szum deszczu i maluch wpychający się do łóżka co zmusza mnie do spania na baczność- z jednego boku kawał faceta czyli Szanowny Małżonek, z drugiej chucherkowaty księciunio śpiący w poprzek łóżka, a w środku ja ściśnięta jak sardynka i modląca się o rychły poranek. A że dzień wcześniej własnoręcznie wywiozłam 5 taczek ściółki z kurnika, więc modliłam się wyjątkowo gorliwie, a skolioza, garb i rozszczep gwarantowane.
Przez cały tydzień słońce niekiedy się wychylało (rzadko), a niekiedy nie było po nim śladu. W chwilach słoneczno- pochmurnych pojawiła się pierwsza w tym roku tęcza.
Wyczekiwane sukienki musiały ustąpić spodniom i ciepłej kurtce. No cóż - "kwiecień plecień" uczy cierpliwości i elastyczności w planowaniu. Ziemniaki w worach ciągle czekają na sadzenie, ku potępieniu sąsiadki podpytującej kiedy to zamierzam zająć się tą fundamentalną dla podkarpackiej wsi pracą. Muszę przyznać, że są trzy zajęcia, które stanowią dla mnie granicę wiejskich pór roku. Pierwszym, które wyznacza wiosnę jest właśnie sadzenie ziemniaków, drugie to początek lata czyli pierwsze sianokosy i wreszcie nadejście jesieni czyli wykopki. Jak widać u mnie jeszcze wiosny formalnie nie ma! No więc, do cholery, dlaczego trzeba kosić trawnik!?
W miarę pogodne chwile wykorzystywaliśmy na spacery z psami oraz krótkie wypasy Matyldy. Niekiedy dochodziło do bliskich spotkań...
podchody |
zaczepki |
"...no, pobaw się!" |
ewakuacja |
Średnią pogodę wykorzystałam na inne zaległe pracę czyli budowę nowego kompostownika i próbę ograniczania wolności naszych kur. Ponieważ zamierzam założyć ogród kwiatowy muszę zatroszczyć się o trwałość i celowość mojej pracy. Pozostawienie dziewczyn biegających luzem z góry skazuje moje ambitne plany na klęskę - jak znam życie wszystko co posadzę zostanie potraktowane jako nowa stołówka i miejsce do beztroskiego grzebania. O niedoczekanie! Razem z Szanownym Małżonkiem wznieśliśmy ogrodzenie o wysokości prawie 2 metry ze specjalnej siatki na woliery. Kiedy pełni samozadowolenia ze wspaniale wykonanej pracy popijaliśmy herbatę przez okno ujrzałam żwawo maszerujące do sadu stado kur. Na początku myślałam, że mam omamy wzrokowe albo naszą posesję odwiedziły jakieś obce kury. Niestety format i kolor znajome czyli to nasze. Zagoniłam towarzystwo z powrotem i cichcem zaglądając zza rogu wypatrzyłam miejsce , którędy uciekają. Zatkałam grubaśnymi pieńkami i uznałam że to wystarczy. O święta naiwności! Po godzinie 3 kury grzebały w sadzie. Okazało się, że są wstanie odbijając się od oczek siatki wydrapać, a potem wylecieć górą. Patrzyłam na to z niedowierzaniem, bo kury to ponoć nieloty. A kury patrzyły na mnie malutkimi paciorkami z lekceważeniem gdacząc na temat bezbrzeżnej naiwności ich właścicielki, która nie docenia ilości połączeń neuronowych w kurzym móżdżku! Zaznaczam, że te sztuczki robią tylko nioski, bo Generał, Nowa i Mocher są totalnie przyziemni!
Generał i jego żony po złej strony mocy |
samotny Mocher |
Generał en face |
Szanowny Małżonek uznała że albo kury albo my więc jutro szykuje się na podcinanie lotek. Będzie przemoc!
Przecież,to kurki znoszące jaja....no to i potrafią gospodarzy >zrobić w jajo< :-)) Pozdrowionka.
OdpowiedzUsuń