W ramach porządków i realizacji zaległych spraw urzędowych odwiedziliśmy nasze byłe miejsce zamieszkania w J.
Takie troszkę dłuższe wizyty wiążą się z bujnym życiem towarzyskim i odwiedzinami u przyjaciół, w czasie, których dochodzę do wniosku, że znam wielu wspaniałych ludzi. Nie rozumiem jak niektórzy ludzie mogą twierdzić, że inni, w dzisiejszych czasach nie są na tyle wartościowi by zawierać z nimi jakieś głębsze, przyjacielskie relacje. Znam sporo wspaniałych, mądrych i dobrych osób i uważam, że nasze wspólne relacje są właśnie przyjacielskie. Może dlatego nie potrzebuję mieć rekordowe liczby przyjaciół na Facebooku, których na oczy nie widziałam. W związku z czym z premedytacją nie zakładam konta na tym "pseudoświecie", a konto na nk traktuję jak komunikator ze spisem kontaktów do znajomych. Może i jestem przestarzała ale wolę iść w stronę jakości kontaktów niż ich ilości! Więc jeśli to czytacie to dzięki za gościnę, dobre słowo, ostatnie ploteczki, piwo miodne, kasztelana, wszystkie kawy i pasztet z królika
Inną sprawą było symboliczne, uczuciowe pożegnanie z domem w J. Kiedy tam weszłam nie czułam już tej radości, że jestem u siebie- to już nie moje miejsce. Dom jest pięknie położony- góry, las, cisza...
...ale poczułam się jak w dobrze znanym letnisku niż własnym domu.
Na koniec ostatnie prace choć przyznaje, że lato to nie jest dobry okres na tego typu zajęcia. Po pierwsze krótkie wieczory, a raczej ich brak, po drugie natłok prac ogrodniczych, po trzecie - przetwory. Ale to już temat na oddzielny post. W każdym razie wykonałam tylko minimum normy w postaci świeczników.
P.S. I jeszcze zmęczona kocim życiem Nusia samotnie...
.... i z moim najmłodszym synem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz