Jeszcze w zeszłym roku dostałam, a raczej wyrwałam z zaborczych objęć mojego brata starą maszynę do szycia. Muszę zaznaczyć, że była to jednorazowa i brawurowa akcja coś jak kradzież Mona Lisy. Inne już się nie udały, bo mój brat jak krwiożercza harpia pilnuje wnętrza swojego domu i chyba tylko cud (czyli interwencja mamy) pozwolił uszczknąć coś z jego bogatych zbiorów.
Trochę martwił mnie jej stan, czyli wszystkie dziurki i ich mieszkańcy, ale pomogła mi pogoda. Zostawiłam ją na zewnątrz i trzydziestostopniowe mrozy zrobiły swoje. Oczywiście i tak wymagała kilku warstw szpachli, choć niewielkie ubytki tylko dodają jej charakteru i moim zdaniem nie są wielką wadą. Ponieważ niezbyt wiedziałam jak się zabrać fachowo do renowacji mebelka poszłam po najmniejszej linii oporu czyli 1.skrobanie starej politury, odpylenie i gruntowne mycie,
2. szpachla do drewna o bardzo ciemnym kolorze,
3. farba akrylowa do drewna w kolorze czekoladowym na blat,
4. farba do metalu także w kolorze czekoladowym do postawy,
5. kraklakier i farba akrylowa o drewna w kolorze żółtym (to oczywiście na blat).
6. decoupage i chyba z dziesięć warstw lakieru.
Po wszystkich pracach jest podręcznym stolikiem w jadalni i wygląda tak:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz